15.10.1994. Ruch Chorzów - Raków
Mało tych wyjazdów za małolata zaliczałem. Nie miałem z kim jeździć. Na szczęście w odpowiednim momencie kuratelę przejął nade mną Ch. Problemu z jareckimi jeszcze wtedy nie było, więc spokojnie sobie jeździłem.
Chorzów miał się okazać pierwszym wyjazdem na którym spodobało mi się, gdy skacze poziom adrenaliny. Choć raczej pałętałem się bardziej, jako taki młody szczurek, to już wtedy wiedziałem, że właśnie takie wyjazdy będę kochał najbardziej.
Na dworcu pojawiliśmy się jako jedni z pierwszych. Byli jeszcze tylko starzy tankujący z Zawiszą (zostało ok.10 od meczu Krisbut-Zawisza, na którym być nie mogłem, a się działo. Ja wtedy musiałem składać przez cały dzień pieprzone zeznania na komendzie).
Powoli ludzie się schodzili, do pociągu wbiło się nas ok.120, w tym bydgoszczanie.
Teoretycznie Ch mnie pilnował na wyjazdach, ale w praktyce to siedział z resztą ekipy od nas z osiedla, a ja łaziłem po całym pociągu. Znajomych twarzy praktycznie w ogóle, ale szybko asymilowałem się z innymi szczurkami.
Podróż spokojna, w starym stylu. Psy były, ale się nie czepiały, biletów nikt nie miał, a kanar nawet nie przyłaził. Wszyscy tankowali – znaczy się ja nie, i wcale nie chodzi o wiek, bo już wtedy dawałem nieźle w palnik, ale przy okazji meczy wolałem odpuścić, odkąd świętując awans po meczu z Elaną załapałem się trafiony na interwencje psów.
Zarówno interwencja, jak i trafienie było spore
W Łazach na peronie pojawiło się ok. 15 typów, chyba miejscowych, ale co to za ekipa, za cholerę nie wiem. Trochę sobie chłopaki pobiegali, niestety jeden z naszych, trafiony i to bardzo, w dziwnych okolicznościach pozostawił tam szal Zawiszy (biegnąc nie zauważył, że spadł mu z szyi, i któryś z miejscowych zaraz go podniósł)
Gdy już dotarliśmy do Chorzowa, nasza grupa zrobiła się szczuplejsza o kilkanaście sztuk.
Miejscowe psy pozawijały najbardziej zmęczonych podróżą (dobrze, że nie piłem).
Na stadion dotarliśmy ok.25 minuty, w około 100 głów.
Młyn Ruchu wtedy był usadowiony trzy sektory od nas. Oba kluby przędły dość cienko wówczas (Raków, do tego spotkania, nie zdobył nawet punktu na wyjeździe), to i chorzowian nie za dużo. Jakieś 150 głów, doping przyzwoity, ale co z tego skoro przez część meczu prowadzili go …siedząc.
Wyjechali w pewnej chwili z okrzykiem „odwróć tabelę, a Raków będzie na czele”, zapominając, że są ledwie dwie lokaty nad nami. Usłyszeli zatem:
- Razem z wami!
Trochę się chłopaki zagotowali
.
Mecz bez większych emocji, Raków niespodziewanie remisuje 1:1, humory nam dopisują.
Tak gdzieś koło 88 minuty, ktoś tam od nas przetrzeźwiał, i przypomniało mu się, że ma w plecaku dwie flagi. No więc, trzeba byłoby je na płot.
Psy były innego zdania – w sumie trochę racji mieli, mecz się już kończył. Nie byłbym sobą jakbym nie wtrącił swoich trzech groszy. Wypaliłem w stronę psa, który coś tam pałką machał:
- Tak, to są wasze niemieckie metody, pałą przez łeb!- ale go zagrzałem. Jebany rzucił się na mnie, a ja w długą. Zaraz zniknąłem między swoimi, znaczy się nie zupełnie, ale jedna z owych nieszczęsnych flag (Zawiszy), służyła nam jako sektorówka, gdy śmigałem obok, ktoś mnie szarpnął za kurtkę i wciągnął pod nią.
To Ch.
Uff.
Z psami tylko mało szamotanina, chodź widziałem, jak tamten jeszcze się gdzieś za mną rozglądał, a Ch mnie skarcił:
- Czy ja cię musze cały czas pilnować?
„Cały czas? Ciekawe, do tej pory to sam się tu włóczę”, ale nie powiem byłem mu wdzięczny.
Gdy czekamy po meczu na pociąg, na Batorym widać grupę Ruchofanów, którzy też czekają by wsiąść do tego samego składu. Jakoś taki mało zorientowany byłem w temacie, to i się nie spodziewałem, że to oznacza przygodę w dalszej drodze.
Wolałem sobie posłuchać relacji z Myszkowa, gdzie nie mogłem być, a był to chyba najlepszy mecz w tej wiosce, na którym Raków był z Zetą.
Jedziemy sobie spokojnie, aż do stacji w Szopienicach. Gdy pociąg rusza słychać głośne „Ruch, Ruch HKS”, jest to preludium do deszczu kamieni lecących w nasze przedziały.
Przeżyłem już kamionkę wracając z Zabrza, ale to było dużo bardziej zmasowane. Większość rzuca się na glebę. Kilku myślących zrywa hamulce.
Każde drzwi, były obstawione przez psy, które momentalnie skuły je kajdankami. Chłopaki nie mają jak wyskoczyć na zewnątrz, a ja się przyglądam temu wszystkiemu z zaciekawieniem.
Ruch dalej ładuje kamolami w przedziały.
Gdy wyłapał pod oko kamolem dowódca wahadła (teraz czasami jeszcze jeździ, jak się przyjrzeć to widać bliznę pod okiem), powiedział:
- A róbcie co chcecie – zaraz otwierają nam drzwi.
Wybiegamy w około 40 osób (też pobiegłem, a co
). Przez krótka chwilę trwa wymiana kamieni, a następnie Ruch idzie w długą. Co ciekawe, niektórzy na peron wyskakiwali przez okna, o których inaczej nie można było już tej chwili mówić, jak w czasie przeszłym.
Całe zajście trwało jakieś 6-8 minut. W efekcie nasz skład pozbył się z jednej strony większości szyb, ponadto były obrażenia, zarówno u psów, jak i u nas.
Ostatecznie ruszyliśmy dalej, choć kanar miał pewne obiekcje.
Tak sobie siedzę, pozbierałem sobie parę szkiełek na pamiątkę. Takie miałem halo, że w foliowych woreczkach trzymałem z każdej kamionki kawałki szyb, a później woziłem się w szkole opowiadając jak było grubo na wyjeździe i pokazując pamiątki w postaci biletów z meczu, i owych szmegesów.
Gdy pociąg ruszył czuło się, że może to jeszcze nie koniec. Pałętałem się tak w moim przydługim pasiaku, między najbardziej aktywnymi wówczas chuliganami Rakowa.
K – postać legenda, chyba do tej pory na Rakowie, rzucił od mnie:
- I czego tak łazisz? Siadaj na dupie, bo jak przyjdzie co do czego, to będziesz tylko zawadzał.
Nic nie odpowiedziałem, ale pomyślałem sobie tylko „Zobaczymy”
W końcu dosiadłem się do Ch, i reszty osób ode mnie z dzielni.
- Ze starymi nie masz problemów, jak jeździsz na mecze? – zagadał Ch, zgodnie z prawdą odpowiedziałem:
- Na razie nie – prawda była jednak taka, ze jareccy myśleli, że na mecze jeździmy darmowymi autokarami podstawianymi przez klub. Na pociąg to musiałbym mieć kasę na bilet (jak wytłumaczyć niekumatym rodzicom, że taki dodatek jak bilet jest niepotrzebny). Oni na mecze by mi nie dali, a i o moich sposobach zarabianie nie mieli pojęcia. I w sumie dobrze :]
- U mnie przed każdym meczem, jest tylko halo, żeby mnie nie musieli znowu odbierać z komisariatu – Ch choć starszy ode mnie tylko o rok, miał już trochę przygód na swym koncie. Właśnie po Polska-Anglia’93 jareccy odbierali go z komendy.
Nasza rozmowa szybko się skończyła, bowiem dojechaliśmy do Dąbrowy Górniczej, a tu stało kilkunastu fanów Zagłębia Sosnowiec. Znowu kamionka, tym razem szyb szło mało, bo ich już po prostu nie było.
Psy miały już to wszystko gdzieś, więc bez najmniejszych problemów wybiegamy z pociągu. Nie wszystkie gołębie rozwinęły swe skrzydła, jednego dopadł Q i ciosem klamrą pasa w twarz pozbawił go pełnego uzębienia. Ktoś mu jeszcze poprawił, i chłopak leżał nieprzytomny na peronie.
Tym razem pociąg nie ruszył, do momentu przyjechania karetki. Psy też zrobiły się jakieś takie marudne, ale niby chcieli kogoś zwinąć, ale jakoś tak niemrawo to robili, to i w dalszą drogę po kilkunastu minutach ruszyliśmy w pełnym składzie.
Nie spodziewając się już żadnych atrakcji, wszyscy rozsiedli się wygodnie.
Parę osób łaziło sobie po całym pociągu, i nagle wrócili zadowoleni, bowiem trafili kilku napinaczy z Myszkowa, wracających razem z nami. Skończyło się na oklepie, bowiem Myszków wolał już w jednym pociągu z nami barw nie wozić (będzie okazja to opiszę wrześniowe spotkanie nasze w pociągu, gdy wracaliśmy z Zabrza).
Wiadomo jednak było, że gdy wysiądą to znowu coś poleci w pociąg.
W ok.15 osób ustawiliśmy się przy jednych z drzwi.
Myszków.
Wysiedli, coś się drą, po chwili, gdy pociąg rusza, lecę kamienie. Pierwszy raz w życiu zerwałem hampla, a zaraz biegaliśmy już po peronie za uciekinierami.
Trochę się w tym dniu działo, choć było to już tak dawno, do dziś pamiętam jak kręcił mnie ten wysoki poziom adrenaliny. Spodobało mi się to. Definitywnie. I tak mam do dziś.
Długo dziwiłem się dlaczego niektórzy po wyjściu w Częstochowie z pociągu, cieszyli się, że to już koniec.
Idąc razem alejką, Q zwrócił się do Ch:
- Kurwa fajnie było, dobrze by było, żeby tyle osób pojechało na Widzew.
- Nie pojadą, widać, że część się dzisiaj posrała i to bardzo.
„Kurwa, nie byłem w tej grupie!” i ta myśl powodowała, że rosła we mnie duma.