RKS liderem!
RKS Fameg - Polonia Perła Bytom 2:1 (1:0)
1:0 23 min Jóźwiak z karnego
1:1 48 min Galeja
2:1 64 min Mandrysz
RKS Fameg: Borkowski - Nowak (58 Kowalski), Jaskólski, Lewandowski - Jóźwiak, Prokop, Mandrysz, Dopierała, Dziuba (78 Jelonkowski) - Kowalczyk, Jakóbczak (63 Folc).
Polonia Perła: Harasiuk - Brehmer, Szeląg, Wiśniewski (83 Wujek) - Korzan, Wyrzykowski, Szłapa, Galeja, Domagała (46 Zachnik) - Kondzielnik, Jurok.
Żółte kartki: Nowak, Kowalczyk, Jaskólski (RKS) i Wyrzykowski (Polonia).
Czerwona - Wyrzykowski w 37. minucie za drugą żółtą.
Sędziował Tomasz Witkowski z Warszawy.
Widzów - 2,5 tys.
Goście rozpoczęli spotkanie z dużym respektem dla rywala, w pierwszych minutach skupiając się na zmasowanej obronie. RKS natomiast na początku grał z animuszem. Już w 3. minucie meczu dwójkowa akcja lewą stroną boiska Dopierały z Dziubą omal nie zakończyła się powodzeniem, ale strzał tego ostatniego był mało precyzyjny i piłka trafiła tylko w boczną siatkę. Kolejny raz dynamicznie zaatakowali gospodarze w 23. minucie. Wbiegający w pole karne z piłką Mandrysz został podcięty przez obrońcę gości. Arbiter nie miał żadnych wątpliwości i wskazał na "wapno". Pewnym egzekutorem okazał się Jóźwiak. W odpowiedzi goście wyprowadzili dwie kontry. W 34. minucie szybkiej akcji Szłapy nie zdołał wykończyć Kondzielnik, a strzał Juroka był niecelny. W 37. minucie drugą żółtą kartką i w konsekwencji czerwoną został ukarany Wyrzykowski i musiał opuścić boisko. Wydawało się, że grający bez jednego zawodnika goście będą tłem dla zespołu RKS. Tak się jednak nie stało. Gospodarze w tym dniu byli w słabszej dyspozycji, mało skoncentrowani i z trudem zawiązywali akcje ofensywne. Miejmy nadzieję, że to tylko perspektywa świąt i wyjazd zawodników w rodzinne strony były przyczyną braku koncentracji. Do przerwy wynik nie uległ zmianie.
Trzy minuty po wznowieniu drugiej połowy Galeja zaskoczył gospodarzy i po błędzie Marcina Nowaka, który zbyt krótko wybił piłkę, zdobył wyrównującą bramkę. Gospodarze nie rezygnowali z osiągnięcia korzystnego rezultatu ze słabiutką Polonią. W 50. minucie niecelnie główkował Lewandowski, w 58. Dziuba nie trafił czysto w piłkę w polu karnym. Niemoc napastników RKS przełamał najlepszy w ekipie grający trener Piotr Mandrysz, który otrzymał podanie z przeciwległej strony boiska, wbiegł w pole karne i strzałem obok wychodzącego z bramki Harasiuka zdobył, jak się później okazało, zwycięskiego gola. Do końca spotkania inicjatywa należała do RKS, ale akcje Dziuby, Kowalczyka i Jóźwiaka były nieskuteczne. Zwycięstwo RKS Fameg przy jednoczesnej porażce Odry Opole w Ostrowcu Świętokrzyskim pozwoliło ekipie z Radomska objąć fotel lidera.
Jerzy Strzembosz
Po meczu powiedzieli:
Mirosław Kalita piłkarz RKS Fameg
- Graliśmy w trudnych warunkach i przede wszystkim z wymagającym przeciwnikiem. Spotkanie było bardzo ciężkie. Wiedzieliśmy, że Polonia w dniu dzisiejszym zagra z kontry i na taką grę się nastawiła. Troszkę pomogło nam to, że Sławomir Wyrzykowski w głupi sposób dostał żółtą kartkę, a w konsekwencji czerwoną. Niestety, niepotrzebnie na początku drugiej połowy, po błędach w obronie i za krótkim wybiciu piłki przez Marcina Nowaka, straciliśmy bramkę. Ale uważam, że nasze zwycięstwo było zasłużone.
Janusz Małek trener Polonii Bytom
- Myślę, że pokazaliśmy trochę niezłej piłki w Radomsku. Szkoda tych niewykorzystanych sytuacji. Mieliśmy o tyle utrudnione zadanie, że przez prawie godzinę graliśmy w dziesiątkę, ale chłopcy stanęli na wysokości zadania, dobrze wypełnili cały plan taktyczny. Myślę, że gdybyśmy przez całe spotkanie grali w komplecie, to na pewno zdobylibyśmy jakieś punkty. Radomsko było wiceliderem, dzieliło nas w tabeli dziewięć pozycji i aż siedemnaście punktów, tak więc to gospodarze byli faworytami. Mogę jedynie pogratulować trenerowi Mandryszowi odniesionego zwycięstwa i życzyć awansu do ekstraklasy.
Piotr Mandrysz trener RKS Fameg
- Myślę, że świadomość wagi ewentualnego dzisiejszego zwycięstwa spowodowała nieprawdopodobne usztywnienie w szeregach naszych piłkarzy. Odnoszę wrażenie, że goście są trochę niedoceniani przez inne drużyny. Zespół Polonii wiosną źle wystartował. Cieszymy się bardzo, że zwyciężyliśmy i zdobyliśmy punkty, bo czasami lepiej jest słabo grając wygrać niż dobrze przegrać.
Mieczysław Kownacki kibic RKS Fameg
- Już dawno nie widziałem tak słabego spotkania w Radomsku. Nie spodziewałem się, że Polonia postawi nam dzisiaj tak wysoko poprzeczkę. Przecież w rundzie jesiennej zdobyła tylko trzy punkty, a więcej najmniej ze wszystkich drugoligowców, choć trzeba przyznać, miała trudnych rywali. Mieliśmy zdecydowaną przewagę, choć praktycznie nic z niej nie wynikało. Obrońcy Polonii umiejętnie przerywali akcje radomszczan. Dobrze, że w zamieszaniu podbramkowym zimną krew zachował najbardziej doświadczony, grający trener Piotr Mandrysz i dzięki niemu zdobyliśmy cenne trzy punkty.
Notował Dariusz Kempski
Hat-trick Folca
Ceramika Opoczno - RKS Fameg 1:4 (1:4)
0:1 3 min. Folc
1:1 15 min. Budka
1:2 26 min. Folc
1:3 30 min. Folc
1:4 88 min. Kowalczyk
RKS Fameg: Borkowski - Nowak, Prokop, Lewandowski - Jóźwiak (66 Myśliński), Leszczyński, Kalita, Mandrysz (90 Kowalski), Jelonkowski, - Kowalczyk, Folc (80 Dziuba).
Ceramika: Wyparło - Jałocha, Podolski, Kupiec - Witek (52 Wolański), Mrózek (52 Tysiewicz), Budka, Bilski, Kozubek - Sawicki (75 Kobeszko), Cetnarowicz.
Żółte kartki: Kupiec (Ceramika), Leszczyński, Folc, Kalita (RKS).
Sędziował - M. Oparcik z Radomia.
Widzów - ok. 1200.
Oczekiwane z bardzo dużym zainteresowaniem derby byłego województwa piotrkowskiego pomiędzy Ceramiką i RKS Fameg nie pozostawiły żadnych złudzeń zespołowi z Opoczna, a goście bezlitośnie obnażyli wszystkie mankamenty piłkarskie miejscowych i wskazali na miejsce w szyku odwiecznego rywala, który po przegranych spotkaniach w ostatnim czasie ma już chyba kompleks drużyny z Radomska. Zapowiadana wcześniej przez Ceramikę walka o awans do wyższej klasy to pobożne życzenia miejscowych działaczy, niczym nieuzasadnione. RKS zdobył szybko prowadzenie. Po akcji prawą stroną boiska Radosława Kowalczyka, który silnie dośrodkował w pole karne, Marcin Folc strzałem pod poprzeczkę zdobył prowadzenie. Szybko strzelona bramka zdeprymowała miejscowych, a goście zaczęli rozgrywać piłkę na własnej połowie, nie kwapiąc się do szybkich ataków. Po jednej z kontr Ceramiki Marcin Nowak zbyt krótko wybił głową piłkę przed pole karne i Mirosław Budka kapitalnym uderzeniem piłki z woleja z około 23 metrów zdobył wyrównującą bramkę. Goście opanowali jednak środek boiska za sprawą bardzo dobrze grających: Mandrysza, Kality i Leszczyńskiego, co spowodowało, że przy równie dobrej dyspozycji Kowalczyka, Folca i pozostałych zawodników kolejne bramki dla RKS były kwestią czasu. I tak się rzeczywiście stało. W ciągu zaledwie pięciu minut Marcin Folc zaliczył klasyczny hat-trick, strzelając kolejne dwie bramki: najpierw po dokładnym dograniu piłki ponownie przez Kowalczyka, a później przez Kalitę. Praktycznie mecz został rozstrzygnięty w pierwszej połowie, a po przerwie radomszczanie kontrolowali grę i tym razem czynili to bez zarzutu, o co wcześniej miał pretensję do swoich zawodników trener Mandrysz w meczu z Polonią Bytom. Optyczną przewagę miała Ceramika, ale dosłownie nic z tego nie wynikało. Natomiast RKS jeszcze dwukrotnie mógł podwyższyć wynik, ale Radosław Kowalczyk, grający już na pełnym luzie, niezbyt dokładnie dograł piłkę kolegom. Na dwie minuty przed końcowym gwizdkiem arbitra dobrze prowadzącego zawody, goście nie mieli litości, a Mirosław Kalita jeszcze raz dograł piłkę do wybiegającego na wolne pole Radosława Kowalczyka, który technicznym strzałem obok wybiegającego Wyparły zdobył czwartą bramkę, ustalając wynik meczu. RKS ponad wszelką wątpliwość udowodnił swoją wyższość nad rywalem, a wcześniejsze zapowiedzi młodego szkoleniowca gospodarzy Piotra Wojdygi o pełnej znajomości rywala nie sprawdziły się. Na murawie zwyciężyła taktyka Piotra Mandrysza i wyższe umiejętności piłkarskie jego podopiecznych. Cały zespół gości zasłużył na najwyższe słowa uznania za bardzo dobrą grę i zasłużone zwycięstwo w takim stosunku z zawsze groźnym rywalem - jak zgodnie oceniali na konferencji pomeczowej dziennikarze oraz obecny na spotkaniu trener Franciszek Smuda i prezesi OZPN w Piotrkowie Tryb. Tak trzymać Panowie, a ekstraklasa będzie realna.
Jerzy Strzembosz
Ceramika Opoczno - RKS
"Do Opoczna rusza nas 36 chłopa. W mieście płytkarzy oczywiście nikt na nas nie czeka - puściutkie ulice. Jedziemy więc prosto pod stadion. Tam od razu nasz autokar otaczają pały i nie pozwalają nam wysiąść (bez żadnego powodu!) - chyba mają złe wspomnienia po naszych ostatnich odwiedzinach

Zaczynają coś pierdolić o kasie na bilety i takie tam smuty. Po ostrym starciu zastraszają naszego kierowcę i pod eskortą radiowozu na sygnale, eskortują nas do samego Radomska."
CORWIN
Rozmowa z piłkarzem RKS Fameg - Waldemarem Jaskulskim
Każdy mecz jest ważny
Jakie były początki Pańskiej kariery?
- W piłkę zacząłem grać 19 lat temu w moim rodzinnym miasteczku, niespełna 15-tysięcznym Sępólnie Krajeńskim. Jednak w tamtejszym Gryfie grałem tylko przez rok. Potem przeniosłem się do Chemika Bydgoszcz, który występował w III lidze. Grałem tam jako młodzieżowiec, bo takie były wówczas przepisy, przez 2 lata. Następnie przeszedłem do Chemika Police, gdzie odbywałem służbę wojskową. Awansowaliśmy z Chemikiem do II ligi, ale po roku ponownie spadliśmy, czyli nic wielkiego się nie wydarzyło. Potem była Pogoń Szczecin - najważniejszy klub w mojej karierze, w którym występowałem 6 i pół roku. Przeżyłem z nim w czerwcu 1992 roku awans do ekstraklasy, w której graliśmy za mojej kadencji bez przerwy. Byliśmy drużyną, która w tym czasie plasowała się w tabeli na miejscach 5-8, a więc żadne puchary europejskie nam nie groziły. Raz występowaliśmy w Intertoto - zakończyło się na grupowych rozgrywkach.
Następnie został Pan wypożyczony do Widzewa Łódź...
- Tak. Nie wynikło to z mojej woli i chęci. Pogoń potrzebowała pieniędzy, a ja byłem zawodnikiem do sprzedania, na którym w tym okresie można było najwięcej zarobić, bo występowałem wówczas w reprezentacji Polski. Z działaczami Widzewa bardzo szybko się dogadałem na temat warunków mojego przejścia. Bardzo się cieszyłem, gdy osiągnęliśmy ogromny sukces - zdobyliśmy tytuł Mistrza Polski. Później, muszę przyznać, żałowałem wyjazdu za granicę, bo powinienem zostać w Widzewie na jeszcze jeden sezon i grać w Lidze Mistrzów.
A jak było z transferem do Standardu Liege? Widzew chciał zatrudnić Pana na dłużej, ale oficjalnie został Pan sprzedany za granicę za niższą cenę...
- Bardzo trudno mi powiedzieć, czy faktycznie tak było. Wiem, że Widzew za półroczne wypożyczenie zapłacił Pogoni sporą sumę. Podobno Standard wykupił mnie za mniejszą kwotę, ale w transferze była opcja jego przedłużenia. Ostatecznie przedłużyłem kontrakt o 3 lata i za ten okres Standard musiał zapłacić Pogoni dodatkowe pieniądze. W Belgii proponowano mi większe pieniądze niż w tym czasie mógł mi zaoferować Widzew. To nie podlega dyskusji.
Przez cały czas występował Pan w Liege?
- Tak. Najbardziej udany miałem tam pierwszy sezon. Graliśmy bardzo dobrze, mieliśmy szanse na awans do pucharów europejskich. Skończyło się na Intertoto - doszliśmy do finału, gdzie przegraliśmy w dwumeczu z Karlsruhe. W decydującym meczu straciliśmy bramkę w 90. minucie. Spotkanie odbiło się szerokim echem w Europie, było pokazywane na Eurosporcie, afera z sędziami, 3 czerwone kartki (w tym 2 dla nas). Ale mniejsza o to. Następny rok był przeciętny. W trzecim zaczęły się problemy ze zdrowiem. Zerwałem mięsień dwugłowy na 2 tygodnie przed rozpoczęciem ligi. Rehabilitacja nie przebiegała tak, jak powinna. Uważam, że z winy trenera. Po prostu zbyt wcześnie zmusił mnie do pracy, czego następstwem było ponowne zerwanie mięśnia dwugłowego z pośladkowym, operacja itd. To wszystko trwało 8 miesięcy. Potem wróciłem do treningów. Okazało się, że w tym czasie dość znany trener, Tomislav Ivić, miał na moje miejsce dwóch Jugosłowian, którzy wcześniej grali w Standardzie przez pół roku, ale zostali wyrzuceni, bo się nie nadawali. Podejrzewam, że gdyby trenerem był Polak, to raczej ja bym grał, a nie oni. Potem okazało się, że Standard nie jest zainteresowany moją osobą. Nie wierzę, że gdybym został, dostałbym szansę, nawet po powrocie do takiej formy, która predysponowałaby mnie do gry w pierwszym składzie. Dzięki koledze z Widzewa Łódź Jurkowi Leszczykowi, który teraz mieszka na stałe w Belgii, poznałem byłego reprezentanta tego kraju, Ive'sa Bare, i on zaproponował mi grę w drugoligowym RTFC Liege. Nie odpowiadała mi gra w II lidze belgijskiej, gdyż uważam, że jest tam poziom niższy niż w naszej II lidze. Było mi to jednak na rękę, ponieważ nie musiałem się przeprowadzać. Tak więc postanowiłem przez następny rok grać w II lidze belgijskiej. RTFC był bardzo młodym, przeciętnym zespołem, któremu nikt nie dawał szans. W pierwszej rundzie mieliśmy bardzo dobry okres i dzięki temu utrzymaliśmy się w II lidze, co wtedy było wielkim sukcesem tego klubu. RTFC Liege przez wiele lat grał w ekstraklasie. Dopiero od 3 lat boryka się z problemami finansowymi (zmiana sponsora, odejście najlepszych piłkarzy). Wszyscy, którzy chcą inwestować w Liege w futbol, sponsorują Standard, gdyż klub ten ma większą renomę. Szkoda, bo RTFC ma naprawdę wielu wiernych kibiców. Na ich mecze przychodziły tysiące fanów.
Kiedy powrócił Pan do kraju?
- Po roku gry w II lidze, choć klub chciał przedłużyć ze mną kontrakt o 2 lata. Ze względów rodzinnych postanowiliśmy wrócić. Córka miała zacząć zerówkę, urodził się nam syn i żona Renata miała głos decydujący. Latem wróciłem do Pogoni Szczecin. Porozumiałem się z trenerem Januszem Wójcikiem, który miał w tym sezonie prowadzić klub. Wyjechałem z Pogonią na obóz do Wisły. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Nie doszliśmy jednak do porozumienia w sprawie kontraktu. Wcześniej nie rozmawialiśmy na ten temat. Po powrocie z Wisły mieliśmy wyjechać ponownie na obóz do Szwajcarii, z którego już zrezygnowałem. Uważałem, że nie zostałem potraktowany zbyt poważnie przez działaczy klubu. Tak nie powinno być, tym bardziej, że przyszedłem z kartą na ręku i chciałem w Szczecinie zakończyć karierę. W tym czasie z propozycją wyszedł Widzew Łódź. Od razu się zgodziłem. Z prezesem Andrzejem Pawelcem dogadaliśmy się szybko odnośnie warunków. Trenowałem tam 3 dni i odniosłem kontuzję kręgosłupa, która wykluczyła mnie z gry na kilka miesięcy. Nie chciałem nikogo naciągać na pieniądze i wróciłem do Szczecina, gdzie przez prawie pół roku się leczyłem. Nie wiadomo, skąd przytrafiła mi się ta dolegliwość. Być może na obozie w Wiśle treningi były zbyt forsowne bo jak się później okazało - piłkarze Pogoni również narzekali. Miałem jeszcze propozycję z Lechii Gdańsk, ale właśnie z powodów zdrowotnych zrezygnowałem z niej. Gdyby nie ta kontuzja, być może byłbym zawodnikiem Lechii, gdyż trenował ją Romuald Szukiełowicz, którego znałem jeszcze z Pogoni Szczecin.
A jak trafił Pan do Radomska?
- Kontaktowałem się z Andrzejem Włodarkiem i trenerem Piotrem Mandryszem. Doszedłem z nimi do takiego porozumienia, że jeśli będę zdrowy, to przed świętami Bożego Narodzenia dam definitywną odpowiedź. Tak też się stało i od stycznia jestem piłkarzem RKS Fameg.
Kiedy zadebiutował Pan w reprezentacji Polski?
- Było to w końcu października 1993 roku. W eliminacjach do Mistrzostw Świata ulegliśmy w Stambule Turcji 1:2, a ja w drugiej połowie zmieniłem Andrzeja Juskowiaka.
W wygranym 4:1 towarzyskim spotkaniu z Litwą, który został rozegrany w Ostrowcu Świętokrzyskim, zdobył Pan ostatnią bramkę. Czy to właśnie ten mecz z występów w kadrze pamięta Pan najlepiej?
- Ten mecz również pamiętam, ale najbardziej w pamięci utkwiło mi spotkanie z aktualnymi Mistrzami Świata - z Brazylią w Recife. Przeciwko nam grali m.in. tacy piłkarze, jak: Roberto Carlos, Leonardo, Dunga, Cesar Sampaio, Zinho, Edmundo i Savio. Przegraliśmy co prawda 2:1, ale po bardzo dobrym meczu. Tak na marginesie uważam, że to był mój najlepszy występ w reprezentacji.
Jednak reprezentacja, w której Pan wówczas grał, raz zaprezentowała się wprost kompromitująco.
- Zapewne chodzi Panu o mecz z Japonią. Na turnieju w Hongkongu faktycznie przegraliśmy aż 0:5, ale była to bardzo osłabiona reprezentacja, złożona głównie z piłkarzy grających w lidze polskiej. Nie było m.in. Piotrka Nowaka, Romka Koseckiego, Piotrka Świerczewskiego czy Andrzeja Juskowiaka. Chociaż nie może nas to usprawiedliwiać, trzeba przyznać, że Azjaci grali wówczas bardzo dobrze.
Którzy z trenerów najwięcej zaważyli na Pańskiej karierze?
- Trudno powiedzieć. Na pewno każdy po części przyczynił się do tego, że moja kariera tak, a nie inaczej się kształtowała. Zaczynałem grać jako boczny pomocnik, cały czas przesuwałem się do tyłu, aż zostałem ostatnim obrońcą. Na tej pozycji zacząłem grać właśnie za kadencji trenera Szukiełowicza. To był moment przełomowy. Chyba znalazłem wtedy pozycję, która mi najlepiej odpowiadała. Właśnie grając na tej pozycji odnosiłem największe sukcesy, zostałem powołany do kadry, w której grałem prawie bez przerwy przez 2 lata. Również wiele zawdzięczam Leszkowi Jezierskiemu, Jerzemu Kasalikowi, Orestowi Lenczykowi i Franciszkowi Smudzie, który jest naprawdę dobrym szkoleniowcem. Dziwię się, że obecnie nigdzie nie pracuje.
A jak na tym tle kształtuje się praca trenera Mandrysza w Radomsku?
- Graliśmy razem jeszcze w Pogoni. Tutaj jestem dość krótko, ale z tego, co widzę, jest to trener, który zna swój fach, sam jest dobrym piłkarzem. Ponadto dobrze umie sobie wszystko poukładać poza boiskiem, czyli dotrzeć do zawodników, ułożyć kolektyw itd. Podoba mi się jego praca. Nie mam mu nic do zarzucenia.
RKS Fameg zdobywa punkty, ale swą grą nie zachwyca. Co mógłby Pan powiedzieć na temat radomszczańskiej publiczności?
- Wszędzie jest tak, że każdy by chciał, włącznie ze mną, żebyśmy ładnie grali i wygrywali z przewagą 3 czy 4 punktów. Rozumiem więc kibiców. Ale tak się nie da, żebyśmy przez cały czas grali pięknie i wygrywali. Można pięknie grać i spotkanie przegrać. Wtedy też kibice nie będą zadowoleni. Dla nas najważniejsze są wyniki. Mimo wszystko radomszczańską publiczność oceniam pozytywnie.
Jakie, według Pana, mamy szanse na awans do ekstraklasy?
- Myślę, że nie powinniśmy mieć żadnych problemów z awansem, choć nie widziałem jeszcze wszystkich zespołów z czołówki, jak choćby KSZO Ostrowiec, który wiosną jeszcze nie stracił punktu. Jeśli będziemy grać tak, jak do tej pory, pomijając mecz z Polonią Bytom, to wszystko jest na dobrej drodze, aby ten awans osiągnąć. Wierzę, że jest to realne.
W końcówce sezonu mamy bardzo trudnych przeciwników. Gramy u siebie z GKS Bełchatów, potem wyjazd do Łodzi, u siebie podejmujemy KSZO i na koniec wyjazd do Górnika Polkowice...
- Faktycznie, ale teraz też mecze są dość ciekawe. Graliśmy z Ceramiką, potem u siebie z Lechią, teoretycznie słabszą, ale ze słabszym gorzej się gra niż z lepszym, następny jest wyjazd do Opola, a to wszystko w ciągu tygodnia. Tak więc każdy mecz jest dla nas ważny. Na wyjeździe powinniśmy co najmniej remisować, a u siebie wygrywać, bo inaczej będzie ciężko.
Kto wymyślił Pański pseudonim "Kostuchna"?
- Trener Franciszek Smuda już po zdobyciu tytułu Mistrza Polski w jednym w wywiadów tak mnie scharakteryzował: Choć wygląda jak Kostuchna (prawdopodobnie chodziło mu o kostuchę, bo jednak trener braki językowe miał), to charakter, daj Boże zdrowie, że pasował akurat do Widzewa. Chodziło mu zapewne o to, że z pozoru nie pasowałem, ale charakterem, jak się przekonał, jednak pasowałem do Widzewa.
Rozmawiał
Dariusz Kempski (jol)
Drogi RKS
W wielu klubach całej Polski bilety na mecze dla kobiet, młodzieży szkolnej, emerytów, rencistów są w cenie ulgowej bez większej szkody dla tych klubów. Jest to niski procent tych uprzywilejowanych ludzi, którzy korzystają z tego rodzaju rozrywki idąc na zawody sportowe. Z bardzo przychylnym podejściem do takich kibiców spotkałem się będąc na meczu II ligi Myszkowa z Radomskiem. W kasie uprzejmie zapytano mnie czy chcę normalny bilet za 10 zł, czy ulgowy za 5 zł przysługujący młodzieży, rencistom i emerytom. Takie podejście Zarządu Klubu z Myszkowa do sportu należy pochwalić i może nasz klub za pomocą Zarządu wprowadzi taki zwyczaj. Będzie wtedy więcej kibiców na meczu, bo niewielu emerytów czy rencistów stać na wydatek 15 zł. Nie będę wspominał tu o młodzieży, która próbuje wejść przez płoty czy w inny sposób. Czy w Zarządzie naszego klubu nie ma ludzi znających problemy finansowe wielu ludzi, zwłaszcza rencistów czy emerytów? Myślę, że ceny biletów dla tej wąskiej grupy ludzi wkrótce będą na poziomie klubu np. z Myszkowa, Opoczna czy innych klubów w cenie 5-8 zł. Wystarczy odrobina dobrej woli.
W załączeniu przesyłam bilet z meczu w Myszkowie do sprawdzenia.
Łączę pozdrowienia
Emeryt z Radomska
Gazeta Radomszczańska 2001