RKS Radomsko

Forum kibiców
Obecny czas: Niedziela, 28 Kwi 2024, 21:11

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 43 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5  Następna
Autor Wiadomość
 Temat postu:
PostWysłany: Wtorek, 24 Sty 2006, 20:54 
Offline
****
****

Rejestracja: Piątek, 28 Lis 2003, 15:50
Posty: 561
Miejscowość: z drogi
Cytuj:
- Nie pojadą, widać, że część się dzisiaj posrała i to bardzo.
„Kurwa, nie byłem w tej grupie!” i ta myśl powodowała, że rosła we mnie duma.

8)
hehe ciekaw jestem ilu z was mlodych tak pomyslalo chociazby po wyjezdzie do gliwic... chyba tylko garstka

_________________
ma drużyna - ma jedyna!
ImageImage


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Niedziela, 29 Sty 2006, 11:25 
Offline
****
****

Rejestracja: Środa, 15 Gru 2004, 14:31
Posty: 666
Opis kibica Lechici Gdansk
To był chyba rok 2000 eliminacje MŚ i mecz Polska-Białoruś w Łodzi,byłem wtedy zdeka małolat,jako że moi rówieśnicy nie za bardzo mogli jeszcze jezdzić na dalekie wyjazdy nie byli chętni na taką eskapade,wobec tego stwierdziłem że "a chuj tam,raz sie żyje,jade SAM!".Za wejściówke trochę przepłaciłem ale grunt że udało mi się zdobyć,i tak w sobote koło 10 rano melduję się z moim niezawodnym plecaczkiem na dworcu Gdańsk Główny.Władowałem sie do pierwszego lepszego przedziału,w którym siedzieli jacyś klienci,i nim jeszcze pociąg nie ruszył do przedziału wpada pies"kto jedzie na mecz"?cisza.....sprawdził wszystkim bilety oprócz mnie i poszedł w pizdu.
Gdy pociąg ruszył okazało się że jadę w przedziale z piłkarzem (nie wymienie nazwy klubu)który był tym wszystkim troche podkurwiony bo w siatce którą miał między nogami,miał kilka ciekawostek którymi ów funkcjonariusz ktory nas odwiedzał mógłby się zainteresować .W Tczewie nastąpiła zmiana towarzystwa,przez chwilę myślałem że będe musiał jechać pustym przedziałem,jednak po chwili rozweselona ekipa z browarami wyprowadziła mnie z błędu.Początkowo nie za bardzo się mną interesowali,jednak w końcu jeden rzucił:
-gdzie jedziesz?
-na mecz...
-ooo my tez.....rozweselona gęba typa potwierdziła raczej przyjazne zamiary, a wyciągnięta ręka z browarem tylko mnie w tym utwierdziła.
Jak się okazało była to grupka kibiców Olimpii Elbląg,jednak byli to zwykli kibice,więc obecność kogoś z trojmiasta raczej im nie przeszkadzala.
W samej Łodzi czasu na zwiedzanie nie było,odrazu pojechaliśmy tramwajem pod stadion,okazało się że mamy inne sektory na biletach dlatego rozstaiśmy się,i dalej poszedłem sam.Gdy zacząłem szukać wejścia musiałem przejśc koło całej ekipy Widzewa która czekała na wiadomo co,trzeba przyznać że nogi mi się ugieły jak zobaczyłem którędy mam iśc,na szczęscie udało mi się dotzrzeć na sektor,który ku mojemu zdziwieniu okazał się pod zegarem,ledwo znalazłem miejscówke,a spod stadiony słychać jakiś szum,wszyscy natychmiast podlecieli do płotu,udało mi się przepchać i pierwszy raz w życiu zobaczyłem taką konkretną awanturę, z jednej strony ulicy Widzew z drugiej ŁKS i deszcz latających kamieni,wariujące psy,byłem wtedy w lekkim szoku.....
Gdy się skończyło wróciłem na sektor,na stadion zaczeli się schodzić pozostali,była cała koalicja:Lechia,Legia.Sląsk itd.....przyszli też ludzie którzy dopiero co walczyli, z bandażami na głowach,w tym małolaci,tacy jak ja,a może nawet młodsi,patrzyłem na nich z niedowierzaniem.Ktoś zarzucił Legia to stara k.....jednak szybko został przywołany do porządku.
Była też awantura w klatce,ktoś krzyknął że wpadł tam ŁKS jednak jak sie okazało,to zwolennicy Łukaszenki za granicami kraju nie mogli już czuc się zbyt pewnie i dostali po głowach(chyba od kibiców Dynama Mińsk).
Potem na boisko wyszli piłkarze i w końcu pierwszy raz w życiu mogłem zaśpiewać Mazurka Dąbrowskiego z uniesionym szalem w górze,takich chwil sie nie zapomina.....
W przerwie meczu łazilem troche pod sektorem,szali róznych ekip było naprawde sporo,jeden koleś dawał jakimś małolatom swój numer"dzońcie kiedy chcecie,ja się biję w dzień i w nocy".....
Sam mecz bardzo dobry,wygrywamy 3-1 a żaden gol nie jest dziełem tego czarnego szmaciarza.......
Po meczu spotykam się znowu z ekipą z Elbląga,idziemy na grochówke i potem szybko w pociag,zaraz za Łodzią poszedłem w kimę,gdy się obudziłem to sie okazało że jedzie nawet z nami typ z Zagłębia Lubin,ale nawet nie wiem gdzie wysiadł.
W Bydgoszczy w pociągu który stał naprzeciw naszego,siedział jakiś koleś,który rzucał do nas tekstami typu"Pamiętajcie Zawisza jest wszędzie" itp.Jeden koleś z Elbląga który stwierdził "ja mu kurwa dam Zawisze" wyskoczył z chęcią szerszego omówienia tematu jednak ów kibic Zetki stwierdził ze trzeba sie oddalić w głąb pociągu....
W Tczewie podziękowałem kolesiom z Elabląga za zajebisty wyjazd, i pozegnaliśmy się,dosiadło się do mnie 2 typów którzy jechali do pracy,jeden z nich zagadał do drugiego"oglądałeś wczoraj mecz?",do mnie jeszcze wtedy nie dotarło że to było wczoraj,jeszcze żyłem tym meczem......
Koło 7 rano ujrzałem tabliczkę którą jeszcze przez kilka lat będe witał z radością,tabliczka na peronie z napisem GDAŃSK GŁÓWNY....

_________________
http://www.youtube.com/watch?v=NLFi7Zn9NFI


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 2 Lut 2006, 09:16 
Offline
****
****

Rejestracja: Środa, 15 Gru 2004, 14:31
Posty: 666
Jest to opis z "Ligi Chuliganow" Romana Zielinskiego.Dla wielu moze co nieco wyjasnic na temat kibicowania - nie tylko zachwycania sie pilkarzykami.Milej lektury

Kibice tego zespołu należą do jednych z założycieli ruchu fanatyków. Bordowo-granatowi z różnym natężeniem chodzili i jeździli na spotkania swojej drużyny. Jednak tylko pod koniec lat 80-tych, gdy drużyna po raz kolejny leciała z pierwszej ligi, fani z miasta Gryfa nie liczyli się zbytnio na chuligańskiej mapie Polski. Wcześniej z pozaboiskowych wyczynów fanatyków Pogoni najgłośniejszym echem odbił się ich marsz przez miasto po zwycięskim dla szczecinian meczu półfinałowym pucharu Polski z Zagłębiem Wałbrzych. Kilka tysięcy fanatyków tańczyło wówczas na dachach samochodów i rozpracowywało okoliczne sklepy wchodząc do środka między innymi przez wystawy. Kilka miesięcy wcześniej, czyli jesienią roku 1981 także głośno było o fana tykach szczecińskich. We Wrocławiu byli zmuszeni ewakuować się przez płot w trakcie meczu. Przyszło to im o tyle łatwo, że w tamtym okresie wysokość płotów wynosiła około metra. Zadyma z atakującymi ich fanatykami Śląska przeniosła się na pole poza bramką. Opisujący wydarzenia, którzy nie mieli zielonego pojęcia o tym, co się rzeczywiście wy darzyło, odżegnywali kibiców przyjezdnych od czci i wiary, uznając ich za winnych wydarzeń.
Portowcy sami długo nie mogli poważniej zaistnieć z dość prostej przyczyny. Geograficznie Szczecin jest odległy od większości ośrodków piłkarskich (jest to problem wszystkich zespołów z Wybrzeża), więc sami fani Pogoni mają do przebycia na mecz swojej drużyny niesamowitą ilość kilometrów. Jedynym w miarę bliskim wyjazdem dla nich jest Poznań. Tak więc to gra w grodzie Przemysława stanowiła dla nich wyzwanie i moment pełnej mobilizacji. Z tej przyczyny jako goście fani Pogoni mogli zaistnieć jedynie na Lechu czy Olimpii. Z tej samej przyczyny w Szczecinie nie dochodziło do jakichś wielkich zadym. Po prostu przyjezdnych najczęściej nie było zbyt wielu.
Choć zdarzały się wyjątki. Do takich należały derby Wybrzeża z Lechią Gdańsk. Raz w Trójmieście zaszumieli portowcy, kilkakrotnie większymi watahami Szczecin i nieodległe Police odwiedzali biało-zieloni.
Najliczniejsze wyjazdy bordowo-granatowi zanotowali na dwa kolejne finały pucharu Polski. W 81 roku Pogoń grała w Kaliszu przeciwko Legii, rok później we Wrocławiu z Lechem. W obu przypadkach futboliści prze grali po 0:1. Oczywiście chodzi o wyjazdy dalsze, gdyż spotkania Pogoni w Policach, które są w zasadzie taką dalszą dzielnicą Szczecina, trudno uznać za mecze stricte wyjazdowe.
Ostatnimi łaty tak bywa, że w kierunku topu ligi chuliganów przesuwają się ekipy tych drużyn, które zadołowały do drugiej ligi. Tak się zdarzyło na Wiśle, w Chorzowie, z Widzewem, później ze Śląskiem. Nie inaczej było z Pogonią. Po barażowych pojedynkach z Motorem w roku 1989 portowcy polecieli z ekstraklasy i z daleka wydawało się, że to już koniec. Tym bardziej że w Polsce coraz bardziej do głosu zaczęta dochodzić subkultura skinów. A w Szczecinie panowała moda na metalowców i przez długi okres trybuny stadionu przy ul. Twardowskiego kojarzone były z długimi włosami. Faktycznie, przez pierwszy okres ostatniej bytności Pogoni na drugim froncie kibice tej jedenastki powoli zanikali. Nawet podczas spotkań roz grywanych u siebie było ich niewielu. W ogóle frekwencje na meczach były wręcz żałosne. Nagle, niemal z dnia na dzień w Szczecinie coś się zmieniło Widownia z póltoratysięcznej urosła do pięcio-sześciotysięcznej. Nagle wzrosła ilość szalikowców. Na ważnym spotkaniu ze Stilonem w niedalekim Gorzowie zameldowali się portowcy nader licznie. Wywołując zamieszki, jakich do tej pory to spokojne ze sportowego punktu widzenia miasto nie widziało.
Oczywiście sukces przyciąga, więc najwięcej fanatyków przyciągnął stadion w chwili powrotu drużyny do ekstraklasy. W sezonie 1992/93 portowcy dysponowali konkretną ekipą. Największą zadymą w tym okresie były walki w Szczecinie z będącą jeszcze na topie Ligi Chuliganów krakowską Wisłą. Że Pogoń może być groźna, przekonał się w roku 1989 kroczący po mistrzostwo Ruch. Najpierw chorzowianie obili trzydziestu powracających z Mielca portowców. Kilka dni później zdarzyła się okazja rewanżu. Ruch grał w Szczecinie. Przed meczem do niczego nie doszło, gdyż przyjezdni mieli niezłą obstawę. Zaplanowano akcję w Zdrojach, gdzie należało za trzymać pociąg. Na nieszczęście dla niebiesko-białych, mundurowi wtedy odprowadzali kibiców tylko do wagonów. Kamikadze, którego zadaniem było zaciągnąć hamulec bezpieczeństwa w odpowiednim miejscu, mógł spokojnie wykonać swoje zadanie. Pociąg stanął tam gdzie zaplanowano i gdzie czekała ekipa mścicieli i rozpoczęło się bombardowanie. Strach sprzed kil ku dni wyładowano na niezbyt chcących podjąć walkę chorzowianach, którzy wszyscy w liczbie sześćdziesięciu zostali obici. Walka z Wisłą, oprócz wyżej opisanej z Ruchem i wojną z Lechią na Śródmieściu, stanowi do tej pory największą zadymę piłkarskich hools w Szczecinie. Wiślacy urwali się eskortującym ich policjantom i wysiedli całą, mniej więcej 60-osobową grupą na Dąbiu. Pogoń czekała na Głównym. Trochę się portowcy zawiedli, gdy z wagonów nikt nie wysiadł. Jednak szybko doszli do słusznego wniosku, że mundurowi w ekwipunku nie zostali wysłani w celach podróżniczych. Wniosek nasuwał się sam:
Wisła wysiadła wcześniej. Jednak większość bractwa rozeszła się do domów, mała część udała się do Dębia.
— Widzimy wiślaków w parku, gdzie popijają piwo. Jest nas za mało, idziemy więc pod sklep gdzie się zaopatrują wyłapywać pojedynczych — opowiada Pinio. — W sklepie jest właśnie dwóch z Wisły. Czekamy aż wyjdą. Nagle zza rogu wysypuje się dwudziestu krakusów z rympałami. Musieliśmy się stamtąd zrywać. Spotykamy kolesia, który nas informuje, że jadą już samochody z ekipą. Faktycznie, zaraz urastamy do grupy 40—osobowej. Do starcia dochodzi w parku. Wiśle ani w głowie uciekać, wręcz przeciwnie, rzucają się na nas jak wściekle psy, ale z naszej strony jest doborowa załoga.
Charakterystyczne było pierwsze skrzyżowanie sztachet, niczym na filmach historycznych. Później lecą kosze na śmieci i co tylko pod ręką. Mamy nad wiślakami przewagę, więc zaczynają uciekać w kierunku to rów. Stamtąd leci w naszą stronę grad kamieni, po czym ruszamy do ostatniego ataku rozpraszając ich. Większość ucieka w stronę pobliskich magazynów. Wyłapujemy pozostałych, krojąc ich. W pamięci pozostało mi, jak złapaliśmy wiślaka. Gdy kazaliśmy mu oddać flajersa, powiedział, że honorem kibica jest niczego nie oddać czy coś w tym stylu. Na jego głowie i plecach połamaliśmy cztery sztachety. Dziesięć dni później graliśmy z Wisłą w pucharze Polski. Tym razem przyjechało ich trzech.
Jesienią 1993 roku przed meczem Polska — Anglia w Chorzowie nastąpiła śmierć Andrzeja Kujawy. Pięciu szczecinian zadekowało się przed tym meczem w knajpie w Katowicach. Żłopali piwo. Gdy nadszedł czas, by zacząć zmierzać w kierunku śląskiego giganta, wsiedli do tramwaju. Na Rondzie do tego samego, prawie pustego pojazdu wsiadło około setki Cracovii.
— Z daleka nie można się było zorientować, kto to jest. Na tym meczu biało-czerwone barwy mógł mieć każdy — twierdzili szczecinianie po jednej z rozpraw, jaka w związku z tamtymi wydarzeniami odbyła się w sądzie rejonowym w Katowicach.
— Skąd jesteście? — Usłyszeli od świeżych pasażerów.
— Z Polski.
— A konkretnie?
— Ze Szczecina.
W tym momencie zaczęła się zadyma. Napastników w pierwszym wagonie było ze trzydziestu, reszta jechała w drugim. Portowcy, mimo prze wagi przeciwników jakoś dawali sobie radę. Owszem, wyłapywali ciosy, ale walczyli. Mając za plecami motorniczego, byli narażeni na ataki tylko z jednej strony.
Krakusy, nie mogli sobie poradzić. Widzący zamieszanie w pierwszym wagonie fani okupujący dotychczas drugi przeskoczyli na miejsce bitwy. Nagle w czyimś ręku pojawił się nóż. Został użyty.
Na przystanku tramwaj opustoszał. Cracovia wybyła. Andrzej słaniał się na nogach.
— Niezła zadyma. Co ci jest? — pyta się jeden z kolegów.
— Było dobrze, ale dostałem kosą — też zaczął wysiadać z feralnego tramwaju. Ostatecznie wylądował na rękach koleżki, który scyzoryka na wet nie widział. Padł obok wozu. Pojawili się policjanci, którzy wymachując pałkami nakazali… rozejść się szczecinianom, chcąc ich jednocześnie lać. W tym czasie Andrzej konał, a wokół niego pojawiła się plama krwi.
— Wiesz, dlaczego pojechali z nami z kosą? Bo nie mogli sobie bez niej poradzić — tak twierdzili fam Pogoni już na chłodno, w kilka miesięcy po zdarzeniu.
Wśród portowców zawrzało. Nie za bardzo wiedzieli, kogo obwiniać śmiercią jednego z nich, wszak ci, którzy byli przy zdarzeniu wylądowali na komendzie. Sprawa wyjaśniła się dla nich dopiero na miejscu. Na przewiezienie ciała zrobiono zrzutkę na kolejnym meczu. Nazbierano osiemnaście milionów starych złotych.
Pierwszą okazją do złapania Cracovii był mecz reprezentacji Polski w rewanżowym pojedynku z Anglią w Londynie.
— Pojechało nas tam 50 osób. źle powiedziałem, furiatów, żądnych cracovskiej krwi i gotowych na wszystko — to znów relacja Pinia. Po przepłynięciu kanału La Manche, na odprawie celnej szczecinianie spotkali Poznańskiego Lecha, który jechał w dwa autokary. Próba zaatakowania ich po stronie angielskiej skończyła się jedynie utarczkami słownymi. Czekanie na Cracovię było bezowocne.
W kwietniu 1994 roku nastąpiło odnowienie zgody z kibicami Legij. Szczecinianie przymierzali się do tego już wcześniej, jednak nie byli co do tego jednomyślni. Ci, którzy tego nie chcieli wykorzystali fakt transmitowania przez TV meczu z Siarką, by dać wyraz temu, że knowania chcących odnowienia przyjaźni na linii Warszawa — Szczecin są jeszcze zbyt przedwczesne. Jednak już przed meczem Pogoń — Legia część portowców opijała zgodę, gdy w tym czasie inni w zupełnie odmiennych nastrojach udawali się na spotkanie. Dyskusja na sektorze bordowo-granatowych była dość ostra. Doszło do dymów między dyskutantami. W przerwie meczu dym się zaostrzył. Policja postanowiła spacyfikować rozmówców. Jednak na rozpalone głowy w tym momencie nie było już siły. Teraz obie strony wewnętrznego konfliktu znalazły wspólnego wroga — mundurowych Zaczęła się bitwa z policjantami, których szybko wyrzucono poza sektor. Ta akcja została owacyjnie przyjęta przez kibiców gości uważnie obserwujących co się dzieje. Legioniści odśpiewali zwyczajowe w takich przypadkach „Zawsze i wszędzie policja jebana będzie”, co wywarło wrażenie na wszystkich kibicach w bordowo-grana towych szalikach i dało kolejny pretekst do zgody. W ten sposób, zupełnie nieświadomie, funkcjonariusze przyczynili się do zmniejszenia waśni międzyklubowych.
Od tej pory zgoda Pogoni z Legią stała się najbardziej eksponowaną w Polsce. Na większości spotkań jednej drużyny można ujrzeć wielkie flagi drugiej. Szczecinianie dzięki tej zgodzie zaistnieli na forum między narodowym, bo wyjazdy legionistów na mecze Ligi Mistrzów potraktowali dosyć poważnie. W Goeteborgu zawitała 4 grupa mieszkańców Szczecina, nie obyło się bez wizyt bordowo-granatowych na innych spotkaniach LM, a barwy Pogoni można było ujrzeć na ekranach TV w całej Europie. Rok wcześniej, podczas innej eskapady Legii na podbój bram raju, czyli w walce o udział w Lidze Mistrzów, dwóch powracających ze Splitu szczecinian obiło w Wiedniu tamtejszych policjantów. Musieli się później wykupić i wracać do domów na własną rękę (wojażowali autokarem wraz z warszawską grupą fanów).
Jesień 94 to w życiu portowców dwa wydarzenia. Bitwa z policją w okolicach sektora zajmowanego przez kibiców Górnika Zabrze na meczu, który zgromadził 18 tysięcy widzów. Na to spotkanie przyjechało 35-4() kibiców z Zabrza. Wchodząc na stadion skasowali jedną flagę Pogoni. Paru szczecinian weszło na sektor wraz z gośćmi, odebrali im swoje barwy i zaczęła się szarpanina. Po akcji policji u miejscowych chuliganów zmienił się kierunek agresji. Walczono na kosze i kamienie.
Na kolejne scenki z życia hools czekano siedem ligowych kolejek. Dopiero spotkanie w Łodzi z Widzewem zaowocowało wojną w Sochaczewie. Część portowców pojechała przed meczem do Warszawy na alkoholizowanie się. Wracając w kierunku Szczecina, a w zasadzie jadąc na swój mecz wraz z kilkoma fanatykami Legii, hools z Pogoni zostali za atakowani przez liczniejsze towarzystwo z Widzewa. Mimo że przewaga liczebna wskazywała na pewne zwycięstwo fanów łódzkiej jedenastki, walki były wyrównane. Niestety, po ich zakończeniu, gdy do dyskusji włączyli się policjanci, niektórzy fani czerwono zaczęli pucować. Rok 1994 to także wyjazd do Zabrza na mecz Polska — Francja. Cztery autokary szczecińskich chuliganów jechało tam z jednym zamiarem: dorwać Cracovię. Po spotkaniu grupę kibiców Legii i Pogoni zatrzymano najdłużej na trybunach z sezonu. Jeden ze zmotoryzowanych kibiców z Warszawy namierzył miejsce postoju Cracovii, więc 4 autokary (2 warszawskie i 2 szczecińskie) krążyły wokół tras wylotowych na Kraków, jednak nie udało się nadrobić io minutowego spóźnienia i „przejąć” pasiaków. Po objechaniu kilku przydrożnych knajp obie ekipy doszły do wniosku, że nie ma już szans i rozstały się.
— Legia miała wówczas więcej szczęścia, nie dorwaliśmy Cracovii, ale oni obili przynajmniej Arkę.
Wiosną roku 95 jadąc do Lubina Pogoń wysiadła z autobusu na osiedlu. Zaczęła się bijatyka z miejscowymi. Największe starcie miało miejsce w okolicy cmentarza. Trafili nieszczególnie, gdyż ci, których skrojono, nadawali policji, co dla kilku skończyło się odosobnieniem.
Także dwa razy na pucerę ze strony przeciwników nacięli się w tym czasie fani Pogoni po bijatykach z Górnikiem Zabrze.
To szczecinianie stali się zarzewiem jednej z większych zadym w historii polskiej piłki. W czasie meczu Legia - GKS Katowice w finale pucharu Polski w czerwcu 95 Chomik ze Szczecina przeskoczył plot i pobiegł zrywać flagi katowiczan. Został przechwycony przez ochroniarzy, obezwładniony, a następnie zbity i skopany. Tego skopania nie mogli prze boleć widzący go już po awanturze kibice. I przy najbliższej okazji, czyli tuz po zakończeniu spotkania postanowili go pomścić.
Jesienią 95 przyszedł niespodziewanie kryzys. Trudno stwierdzić nawet samym zainteresowanym, co było jego przyczyną. Jego eskalacją był mecz z Hutnikiem w Krakowie, na który me dotarł żaden sympatyk Po goni. Zjawiło się jedynie dwóch fanów sosnowieckiego Zagłębia, z którym w międzyczasie portowcy zdążyli zawrzeć pakt o nieagresji. Na szczęście kolejny wyjazd Pogoń miała do Wrocławia. Wszyscy liczyli, że pojedz ich 150. Jednak rzeczywistość przeszła najśmielsze oczekiwania pociągu wsiadło 350 fanów. Psy chciały część bractwa wysadzać, lecz w ta kich przypadkach za mającymi opuścić wagony stawiali się Wszyscy p utarczkach, policjanci doszli do wniosku, że gra nie jest warta świeczki i dali sobie siana. Na tym meczu portowcy prezentowali się rzeczywiście fantastycznie, tym bardziej, że zwieźli ze sobą mnóstwo pirotechniki. Race jednak stały się powodem, dla którego kwalifikator spotkania kazał wy rzucić policji portowców ze stadionu. Nie wiedział, że świeca dymna, która uniemożliwiła zawodnikom grę była kukułczym jajem podrzuconym fanom bordowo-granatowych przez wrocławian.
Kolejny wyjazd, do Łodzi na ŁKS, to spotkanie 110-osobowej grupy szczecinian z fanclubem Łódzkiego KS z Włocławka. Nie mogący dać sobie rady z fanatykami Pogoni psy... wysadzili na najbliższej stacji Nobilesiaków.
Jedyną możliwością przechwytywania kibiców innych drużyn, z uwagi na położenie geograficzne (nikt przez Szczecin nigdzie nie przejeżdża), jest odbywanie chuligańskich wycieczek do nieodległych Polic. Ostatnio na takie akcje załapały się Bałtyk, Chrobry i Zawisza. Gdynianie w liczbie 27 zostali zmuszeni do śpiewania o Pogoni i bluzgania na swój klub. Dzięki temu nie zostali obici. Natomiast Chrobry (10 osób) stracił wszystkie swoje barwy. Głogowianie wyrazili na meczu Francja — Polska chęć ich odkupienia. Portowcy się na to nie zgodzili.
Zawiszę bordowo-granatowi trafili po meczu, po trzygodzinnym szukaniu, na dworcu, już w pociągu. Choć siły były wyrównane, jednak miejscowi wykorzystali zaskoczenie. To ostatnie zwycięstwo przyszło okupić Pogoni bardzo drogo. Wracając ze Stomilu 9-osobowa (tak twierdzą zainteresowani) grupa fanów ze Szczecina została pozbawiona 3 flag, tyluż szalików oraz dwóch kurtek. Portowców obito. Nie mieli w walce z 60-80 (znów dane ze Szczecina) hools z Bydgoszczy żadnych szans.
To wyzwoliło w portowcach ducha walki. Kilka dni później wyprawili się do Konina, gdzie Zawisza rozgrywał swoje spotkanie ligowe. Przed meczem zostało przechwyconych dwóch bydgoszczan. Po oklepaniu zostali rozebrani do koszulek i pozostawieni w lesie. Według portowców nie było mowy o otwartej walce (co zostało wyciągnięte z innego źródła i jest opisane w rozdziale ZAWISZA; któraś informacja jest fałszywa). Po meczu trafione zostały pojedyncze osoby z Bydgoszczy i jedna z Poznania.
Kibice Pogoni mają żal do poznaniaków, którzy twierdzą, iż często przechwytują fanatyków ze Szczecina, a nie podkreślają tego, że robią to z pojedynczymi fanami i nigdy nie zaatakowali większej grupy. Oczywiście poza jedną sytuacją, gdy portowców zaatakowała grupa miejscowych hools po meczu Olimpia — Pogoń w pucharze Polski. Wtedy 24 osoby zostały zaatakowane w pociągu. Po zerwaniu hamulców Lech obrzucał wagon kamieniami oraz wdarł się do środka. Co prawda niektórzy z portowców (Chomik) uczestniczących w zadymie twierdzili, że oklep nie był aż taki straszny, jednak reszta mieszkańców grodu Gryfa uznaje swoją porażkę. Pogoń potraciła szaliki, zyskała dużo porozbijanych głów. Jednak ci sami, którzy przyznają się do porażki, twierdzą, iż poznaniacy rozdmuchali sprawę opowiadając o pomocy udzielonej niektórym fanom w szpitalu. Nie miało to miejsca.
Walki Pogoni z Lechem to już spora tradycja. Kibice obu klubów nie lubią się od kiedy istnieją. W poprzednich latach portowcy z reguły stanowili znacznie liczniejszą grupę na stadionach Poznania (Lecha, 0limpii, Warty), niż fani Kolejorza w Szczecinie. Wiosną 95 zdarzyło się inaczej. To Lech zameldował się w bardzo dużej grupie na stadionie przy ul. Twardowskiego.
— Gdy po meczu wyłamaliśmy bramy i znaleźliśmy się na murawie, poznaniacy nie chcieli z nami podjąć walki. Rzucali jedynie połamanymi ławkami. Twierdzili, że nie chcieli przechodzić przez wysmarowane towotem ogrodzenie. A chwilę wcześniej, gdy ich piłkarze dziękowali im, mimo porażki 2:3, za doping, to sami na tym płocie wisieli — mówią z wyraźną pretensją w głosie szczecinianie.
Portowcy za punkt honoru postawili sobie także obicie w Szczecinie kibiców beniaminków, by ci już nie chcieli wyprawiać się na mecze do tego miasta. Najgorzej na tym wyszli w 94 roku kibice Stomilu, którzy zostali trafieni z flagi i szalików, oraz w 95 roku Raków, który na stacji Dąbie oprócz strat szalików i flejersów, dostał dość ostry oklep, tak, że częstochowianie skorzystali z pomocy lekarskiej.
Jesienią 94 dwudziestu siedmiu fanatyków Pogoni pojechało do Stalowej Woli, 150 do Poznania na Lecha, 150 do Częstochowy, gdzie jak zwykle Raków stracił kilka szalików. 74 w Łodzi na Widzewie, 48 plus kilku z Legii w Poznaniu na Warcie, 100 również w Poznaniu na Olimpii. Na tym meczu doszło do kilku szarpanin. Najpierw będący w mniejszości portowcy, broniąc się przed atakującymi poznaniakami, odparli atak rozbijając na głowie jednego z napastników pełną półlitrówkę. Później fani Lecha dorwali paru szczecinian, którzy odłączyli się od grupy. Dwóch pechowców zostało skopanych. Następny wyjazd na Olimpię (23), tym razem na PP jest dokładnie opisany i powyżej, i w rozdziale LECH POZNAN. W Mielcu pojawiło się 27 fanów ze Szczecina, a na ostatnim wy jeździe w roku 1994 w Łodzi na stadionie ŁKS-u pojawiło się 5 kibiców bordowo-granatowych i czterech legionistów.
W uzupełnieniu i tak niepełnych informacji o liczbie kibiców Pogoni na wyjazdach trzeba podać dwie niezbyt sympatyczne dla portowców informacje. Jesienią 95 w Bytomiu na Szombierkach (1/16 PP) zameldowało się 5 sympatyków dopingujących Pogoń. Z tego czterech było z Sosnowca. Natomiast w Lubinie była ich niecała dwudziestka.

_________________
http://www.youtube.com/watch?v=NLFi7Zn9NFI


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Niedziela, 16 Kwi 2006, 16:01 
Offline
******
******

Rejestracja: Środa, 13 Paź 2004, 18:35
Posty: 2746
Miejscowość: z Tysiąclecia
Wisła Płock - LEGIA WARSZAWA


Wyjazdy do Płocka zazwyczaj kończyły się licznymi najazdami kibiców Legii. Nie potrafiąc sobie poradzić z tym zjawiskiem, wbrew hasłu "Piłka nożna dla kibiców", działacze z Płocka postanowili utrudnić nam dostanie się na ich stadion w Wielką Sobotę. Do utrudnień "w ruchu" przyzwyczailiśmy się już, choćby po ostatnich derbach. Tym razem nie było organizowanego wspólnego przejazdu, tak aby policja nie miała ułatwionego zadania. Na miejsce docieramy więc "każdy sobie", a na trasie jesteśmy kierowani na specjalne objazdy.

Pierwsze osoby przy wejściu na sektor gości zebrały się już ok. 16. Widać było, że miejscowi przygotowani są na najgorsze. Policja zrobiła specjalne zasieki, które miały zatrzymać dzikie hordy z Warszawy. Zrobiono też specjalne, bardzo wąskie przejście do bram prowadzących na sektor gości. Jak na wojnie. Na sektor wpuszczani bez problemu byli tylko ci, którzy posiadali bilety. A takich osób było zaledwie 300. Reszta musiała kombinować. Niektórzy zakupili wejściówki w kasach miejscowych i na nie bez problemu wchodzili na naszą trybunę. Ci, którym jednak nie po drodze było do kas (a z powodu zasieków, był do nich kawał drogi), próbowali "wjechać" na sektor z bramą. Zadanie to nie łatwe, szczególnie w warunkach płockich, ale jakoś się udało. Część osób w ten sposób znalazła się we właściwym miejscu. Aż dziwne, że tym razem gospodarze nie postanowili wpuścić wszystkich, po zakupie biletów. Niestety, chyba działacze doszli do wniosku, że trzeba zmienić podejście i utrudnić nam życie. Tak więc na taryfę ulgową liczyć nie mogliśmy. Rozpoczęła się więc regularna bitwa z policją, czyli to czego można było się spodziewać już przed meczem. Mundurowi użyli gazu pieprzowego, co wiele osób na dłużej zapamięta. Niektórzy po użyciu tego "cacka" trafili na pogotowie. Po chwili do akcji wkroczyła również armatka wodna. Widać było, że w ten sposób nie uda się wejść na stadion. Ktoś bardzo pomysłowy doszedł do wniosku, aby na sektor zakraść się od tyłu. Aby się tam dostać trzeba było przemierzyć pola i...rzekę. Nie straszne to było legionistom, którzy przedzierali się przez chaszcze, a następnie rzekę przemierzali wpław (hardcore'owcy), bądź przez przewrócone drzewo. Później już było z górki - do pokonania były zaledwie dwa płoty. Z pomocą przyszli kibice siedzący już na sektorze, którzy jeden z tych płotów sforsowali i pilotowali trasę przelotową pozostałych legionistów. Dzięki temu frekwencja w naszych szeregach rosła z minuty na minutę. Ostatecznie było nas w sektorze ok. 800. Reszta niestety, nie widząc szans na wejście w czasie drugiej połowy zawróciła do Warszawy. Szkoda, bo gdyby wszyscy zostali wpuszczeni, byłoby nas prawie półtora tysiąca!

Przejdźmy jednak na moment do meczu. Trybuny stadionu Wisły wyglądały nie najgorzej - ok. siedmiu tysięcy kibiców przyciągnął na trybuny przyjazd Legii. Na początku spotkania młyn Wisły zaprezentował transparenty z hasłem "Pora się przedstawić, siemasz Go(L)iat, jestem DaWid", wraz z sektorówką przedstawiającą postać wojownika z jednej z płockich wlepek. Choreografia ta została jednak przyjęta wśród nas z przymrużeniem oka, a co poniektórzy przebąbiwali, że Dawid jest... powiatem. Niestety brak naszego wodzireja spowodował mały falstart w dopingu dla warszawskiej jedenastki. Na szczęście szybko znalazł się jego godny zmiennik, który rozpoczął od haseł namawiających miejscowych do wpuszczenia fanów przyjezdnych. Przekazaliśmy także swoje zdanie na temat PZPN, który to pochwala wpuszczanie na sektory gości minimalnej liczby osób (wiadomo bowiem, że klatka dla gości w Płocku liczy parokrotnie więcej krzesełek niż 300). Doping do końca pierwszej połowy stał na niezłym poziomie, mimo że tu i ówdzie dochodziło do przepychanek z policją, a to nie pomagało w donośnym śpiewie. Problemy ze śpiewem miały także osoby, które miały wątpliwą przyjemność styczności z policyjnym gazem.

W przerwie trwały boje na koronie sektora. Wobec tego konkurs miejscowych w przerwie nie był zbyt popularny. Już bardziej interesujące wydawało się typowanie wyniku meczu oraz tego, czy nasi snajperzy w końcu coś strzelą. Po przerwie nasz doping nieco osłabł. Zabrakło osoby chętnej do kierowania śpiewem. Był nawet pomysł, aby w ramach solidarności z legionistami, którzy na mecz nie weszli, opuścić coraz mniej gościnny płocki stadion. Nie było to jednak proste, bowiem przy wyjściu stały spore oddziały prewencji wcale niechętne do jakichś nagłych zmian. Wobec tego do końca z trybun przeżywaliśmy ten mecz. Na szczęście piłkarze nie sprawili nam psikusa i utrzymali czteropunktową przewagę nad Wisłą. Tą z Krakowa. Wobec tego święta będą dla nas wszystkich szczęśliwe. No, przynajmniej dla tych, którzy na nie wrócą do domu... A po sobotnim meczu niektórzy mogą mieć z tym problemy.

Pozostaje zastanowić się, czy nie łatwiej było wpuścić wszystkich kibiców Legii na sektory nam przyznane (bez przesuwania sektora buforowego) i w ten sposób uniknąć awantur? Teraz pytanie to stawiane jest przynajmniej o kilka godzin za późno. Jak widać organizatorzy meczu woleli ponieść straty materialne, niż wpuścić nas na sektor gości (wcale nie za darmo).
Wesołych Świąt!

_________________
W POLSCE LICZY SIE TYLKO JEDNO MIASTO - RADOMSKO
W RADOMSKU LICZY SIE TYLKO JEDEN KLUB - RKS RADOMSKO

Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Poniedziałek, 1 Maj 2006, 15:44 
Offline
******
******

Rejestracja: Środa, 13 Paź 2004, 18:35
Posty: 2746
Miejscowość: z Tysiąclecia
Znów w mieście zagrzmiało. Za nami długo oczekiwany mecz Widzew Łódź v RKS Radomsko. Choć zakończył się remisem (0:0) kibice nie próżnowali. W niedzielę od południa do wieczora w Radomsku było dość "wesoło"...

-Dla kogo wesoło, to wesoło... -mówi pani Krystyna. -Bałam się wyjść na ulicę, tylu było tych chuliganów. Obawy radomszczan miały swoje podstawy.
Łodzianie przybyli dość licznie (około 1000). "Nasi" kibice twierdzą, że od samego początku goście szukali od nich zaczepki. -Cztery razy doszło do poważnych starć -mówi Dula. -Dopiero potem wszyscy poszli oglądać mecz.


Starcia opisuje też jeden z naszych kibiców na forum vortalu kibice.net. -"Widzew pierwszy zaczyna wyzywac Nas od k**** itp. wiec my nie pozostajemy dłużni i też bluzgamy. (...) Już na 2 godziny przed meczem Widzew jeździ po miescie, ale bardzo dużo jest też psiarni. (...) Przed samym spotkaniem dochodzi do walki po okolo 20-30 osób pod Naszymi kasami, zarowno My jak i Widzew atakujemy bez sprzetu, po jakims czasie Widzew musi sie wycofac i we wszystko w****** się policja.."


Podczas spotkania radomszczańscy kibice spalili pięć szalików (pokrojonych w kawałki), na co zostali zdegradowani okrzykami przeciwników. Ostatecznie mecz zakończył się remisem 0:0. -Zaraz po nim doszło do kolejnego, mocniejszego starcia -twierdzi Krzysiek. -Chcieli nam zabrać szaliki, ale nie daliśmy się -dodaje.

Potem zachodzą inne, mniejsze incydenty na terenie całego miasta.

_________________
W POLSCE LICZY SIE TYLKO JEDNO MIASTO - RADOMSKO
W RADOMSKU LICZY SIE TYLKO JEDEN KLUB - RKS RADOMSKO

Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Poniedziałek, 1 Maj 2006, 16:12 
Offline
******
******

Rejestracja: Czwartek, 10 Cze 2004, 11:06
Posty: 1808
Miejscowość: Folwarki
Skad to pochodzi??:>?
;d;d Chciałbym zobaczyc to w oryginale;) :razz: :razz:

_________________
Ból to cena jaką płacimy za siłę!
I'm show you HOW GREAT I AM !!!


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Poniedziałek, 1 Maj 2006, 17:33 
Offline
******
******

Rejestracja: Środa, 13 Paź 2004, 18:35
Posty: 2746
Miejscowość: z Tysiąclecia
Ten artykuł ukazał sie na drugi dzień po meczu na starej stronie wirtrualnego radomska.Artykuł przygotował djrambo.
Dzięki temu jest jakaś pamiątka po tamtym meczu.Przeglądałem twardy dys i przy okazji to znalazłem.

_________________
W POLSCE LICZY SIE TYLKO JEDNO MIASTO - RADOMSKO
W RADOMSKU LICZY SIE TYLKO JEDEN KLUB - RKS RADOMSKO

Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 11 Maj 2006, 11:46 
Offline
******
******

Rejestracja: Środa, 13 Paź 2004, 18:35
Posty: 2746
Miejscowość: z Tysiąclecia
Krutkie opisy ze starych zinów prowadzonych przez rózne kluby

Cracovia - Górnik Łęczna 02 (08.04)

Górnik Łęczna stawił się na stadionie Cracovii w 1 (słownie - jednej) osobie + flaga. Podobno było ich więcej (15 - 17 osób), ale nie zostali wpuszczeni ze względu na stan w jakim się znajdowali (pijani!!!). Jedyny kibic Górnika po zachowaniu wyglądał jakby to był jego pierwszy mecz wyjazdowy. Na mecz wszedł centralnie przez główną bramę stadionu Cracovii bez żadnej ochrony i zaczął wieszać flagę Górnika w sektorze gdzie przebywa młyn Pasów. Dopiero wtedy kibole Cracovii ruszyli w strone pechowego fana. Od całkowitego zmasakrowania uchroniły go służby porządkowe i policja, która też była zdziwiona zachowaniem kibica z Łęcznej.


14.03.99, Stomil - GKS Bełchatów

W czasie meczu za dużo nie śpiewaliśmy, dopiero jak pojawił się samochodem F.C. Zdzieszulice trochę się ożywiło. GieKSa strzela dwie bramki i wśród nas totalna radość. Nie trwała jednak długo. Pod koniec II połowy Stomil pokazuje flagę "Zdzieszulice", którą zajebali z pustego samochodu zostawionego na parkingu. Zdzieszulice udali się z psami do samochodu sprawdzić jakie są szkody i odjechali wcześniej.


Stal Rzeszów - Resovia Rzeszów, 12.08.2000

Do Rzeszowa wybieraliśmy się autokarem. Wyjechać planowaliśmy o 2.00 w nocy, lecz dość niespodziewanie na miejsce przyjechała duża sfora psów. W autokarze znaleźli dwie siekiery oraz 4 łańcuchy, a kierowca powiedział, że nigdzie z nami nie pojedzie. W końcu po trwających prawie godzinę negocjacjach dostał 3000 zł. kaucji i w sile 56 głów wyruszyliśmy. Droga upłynęła spokojnie, ale od czego są stróże prawa. Kilkanaście kilometrów przed Rzeszowem trafiliśmy na dwie kontrole, niemal jedna po drugiej. Ledwie minęliśmy tablicę z napisem "Rzeszów", a zatrzymano nas po raz trzeci. Rutynowa kontrola i z eskortą pojechaliśmy dalej.
Głupie psy postanowiły zawieźć nas na stadion Stali. Kiedy przejeżdżaliśmy pod kasami stało tam ok. 20 kibiców ZKS-u, a do rozpoczęcia meczu była jeszcze godzina. Kierowcy nakazaliśmy postój i zaczęliśmy się wysypywać. 20 osób, które zrobiły to jako pierwsze nie czekając na pozostałych zaatakowało gospodarzy. Z ich strony postawiło się 10 (nieprzypadkowych) gości. Dwóch, bądź trzech wymachiwało dechami, ale po chwili skierowali się w tą samą stronę co wszyscy. Część ewakuowała się przez płot na stadion, dwóch złapano w trakcie pokonywania ogrodzenia, jeden nie zdołał dobiec. Psiarze skręcili jednego ŁKS-iaka, a pozostałych lekko spałowali i zaprowadzili do autokaru. Stwierdzili, że narozrabialiśmy i meczu nie obejrzymy.
Wsadzili nas do autobusu i eskortowali aż do Kolbuszowej. Dalej kilka małych promocji oraz dłuższy postój nad Zalewem Sulejowskim, gdzie zażywaliśmy kąpieli. W Łodzi byliśmy przed 20-tą.
Na samym meczu panował spokój. Młyn Stali liczył 100-150 osób. Kibice Resovii stawili się w liczbie 250-300. Było z nimi dwóch fanatyków ŁKS-u


25.08.1999 Start Łódź - GKS Jastrzębie
25 sierpnia kibice GKS Jastrzębie na stadionie Startu zjawili się po raz drugi i my podobnie jak przed rokiem postanowiliśmy się z nimi "zobaczyć".

Spotkaliśmy się na Polesiu i w sile 42 osób wyruszyliśmy autobusem na Bałuty. Po drodze dosiadło się 13-tu chłopaków z Limanki. W okolicach stadionu - gdzie postanowiliśmy poczekać, aby nie zwracać na siebie uwagi - dołączyło jeszcze ośmiu. Po tym jak otrzymaliśmy telefon informujący o przyjeździe ( prawie pięciu dych ) Jastrzębia, w sile 63 głów weszliśmy na obiekt SKS-u. Goście i ich niezbyt liczna psia ochrona widzieli nas już z daleka. Gdy ruszyliśmy do ataku mendy otworzyły ogień z broni na gumowe pociski i w naszych szeregach zapanował popłoch. Jeden hool's z ŁKS-u został postrzelony, mimo tego zaraz w psiarzy poleciały kamienie. W tym czasie przyjezdni śpiewali "zostaw kibica..." i "G.K.S.". Po chwili niezdecydowania wycofaliśmy się za bramę obiektu. Chcieliśmy jeszcze uderzyć z drugiej strony (jak rok temu), ale szybko przyjechały posiłki z meczu Widzew - Fiorentina i rozgonili nas. Psy pokręciły kilka osób na komendę. Puścili ich dopiero w nocy.Później w ok. 25-ciu ustawiliśmy się na trasie. Rozbici byliśmy po obu stronach jezdni. Jastrzębie przyjechało wcześniej niż się spodziewaliśmy, przez co jeszcze jeden samochód nie zdążył dotrzeć. Goście byli konwojowani, jednak kilkunastu chłopaków (ci bliżej których przejeżdżał autokar) wyskoczyło i wytłukło 4 szyby. Wjechała w nich suka z konwoju, a zaraz za nią wyskoczyło Jastrzębie i nasi zerwali się.
W sumie nic nie wyszło tak, jak byśmy chcieli. Żal akcji (na trasie) pod szpitalem CZMP, bo gdyby nie policja doszłoby do prawdziwego sprawdzianu. Dodam jeszcze, że na stadionie Startu kibice Jastrzębia mogli się wykazać, gdyż psów mieli na wyciągnięcie ręki i wszystkich odwróconych w naszą stronę.

_________________
W POLSCE LICZY SIE TYLKO JEDNO MIASTO - RADOMSKO
W RADOMSKU LICZY SIE TYLKO JEDEN KLUB - RKS RADOMSKO

Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 20 Lip 2006, 18:37 
Offline
******
******

Rejestracja: Środa, 13 Paź 2004, 18:35
Posty: 2746
Miejscowość: z Tysiąclecia
Finał Pucharu Polski w 1980 r. w Częstochowie
Dla szalikowców z Poznania i Warszawy ten mecz jest legendą. Kto widział go na żywo - przeszedł do panteonu kibicowskiej sławy. Od "Częstochowy" minęły 23 lata. Maj 1980 r. Powoli dobiega kresu dekada rządów Edwarda Gierka. W zakładach pracy Wybrzeża, Śląska, i innych regionów kraju nasilają się strajki - ich kulminacja nastąpi trzy miesiące później. Wiosną 1980 r. wiadomo było, że reprezentacja Polski w piłce nożnej nie zagra w finałach mistrzostw Europy, a eliminacje kolejnych mistrzostw świata jeszcze się nie zaczęły. Po mistrzostwo coraz pewniej zmierzały... Szombierki Bytom. Lech Poznań, który grał w ekstraklasie od ośmiu lat, jeszcze nigdy nie był mistrzem kraju. Legia nie zdobyła tytułu od prawie 10 lat. Dla obu ekip finał Pucharu Polski był zatem bardzo ważny. Legia liczyła na powrót do dawnej sławy. Lech - na start w europejskich pucharach. Finał rozgrywek wyznaczono w Częstochowie, na Stadionie Miejskim (dziś swoje mecze rozgrywa tam klub żużlowej ekstraligi Włókniarz Częstochowa). Nigdy dotąd w tym mieście nie odbyła się tak wielka impreza piłkarska. Miasto nie przeżyło też takiej inwazji kibiców, i to dwóch nienawidzących się grup. 9 maja (w Dzień Zwycięstwa) w Częstochowie stawiło się może nawet 15 tys. fanów z Poznania i co najmniej 10 tys. z Warszawy. Docierali oni głównie pociągami (Biuro Turystyczne Przemysław zorganizowało specjalny pociąg z Poznania z kilkunastoma wagonami piętrowymi), autobusami i na własną rękę.
Pierwsi do Częstochowy dotarli kibice Legii. Grasowali po mieście od rana. Byli jednak mniej liczni niż poznaniacy. - Kiedy nasz pociąg wjechał na stację w Częstochowie, czekała tam już Legia. Chcieli nas zaatakować na powitanie, ale kiedy zobaczyli wylewające się z wagonów tłumy, natychmiast uciekli - wspomina Dariusz Godlewski, wtedy 18-latek, dziś znany poznański lekarz. Utarczki między kibicami zaczęły się jednak już przed przyjazdem pociągu z Poznania. Wałęsające się po Częstochowie od rana pojedyncze grupy kibiców, także z klubów zaprzyjaźnionych z Lechem lub Legią, potykały się na ulicach Częstochowy od rana. Rozpoznawali między sobą wrogów lub przyjaciół, choć nie było to łatwe. - To były czasy, gdy nie było gadżetów, które mogliby nosić kibice. Mieliśmy tylko małe flagi w barwach klubowych i szaliki robione na drutach przez babcie i dziewczyny - opowiada Tomek, wówczas 14-letni fan Legii, a dziś wysoki funkcją pracownik znanej państwowej firmy w Warszawie. - Szliśmy ulicą w kilkunastoosobowej grupie, gdy naprzeciwko zobaczyliśmy znacznie większą ekipę w niebiesko-czerwonych szalikach. Ucieszyliśmy się, że to kibice zaprzyjaźnionej z nami Pogoni i śmiało ruszyliśmy w ich stronę. Ale tamci na nas ruszyli i nie mieli wcale przyjaznych zamiarów. Okazało się, że to grupa zaprzyjaźnionych z Lechem kibiców Polonii Bytom, a Polonia ma takie same barwy jak Pogoń. Długo nas wtedy gonili: zatrzymaliśmy się dopiero przy dużej stercie kontenerów z pustymi butelkami po mleku. Po kilku sekundach nic z tej sterty nie zostało - butelkami odparliśmy atak Polonii. Kiedy główna grupa poznańska dotarła pod stadion, legioniści byli już na obiekcie. - Masa ludzi czekała na przepuszczenie przez wąską furtkę. A te osoby, które już przeszły przez bramkę, były łatwym celem dla fanów Legii, którzy rzucali w nich z góry, czym popadło. Po chwili wyważona została brama wjazdowa, a mniej liczna Legia z myśliwego stała się zwierzyną i musiała się ewakuować ze stadionu. Zamieszki przeniosły się w okolice stadionu, także na pobliskie osiedle. Tam regularna bitwa trwała dobre dwie godziny. - Do dziś mam przed oczami taki obrazek: na chodniku ktoś leży, chyba dziewczyna, bo widziałem długie włosy - opowiada Tomek. - Obok stoi nysa pogotowia ratunkowego, a nad leżącą postacią uwija się kilka osób w białych kitlach. W pewnym momencie jedna z tych osób powoli wstaje i w bardzo wymowny sposób, ze zrezygnowaniem, macha ręką. I po chwili wszyscy inni lekarze i sanitariusze powoli wstają i zaczynają zbierać narzędzia. Następnego dnia w którejś z gazet przeczytałem wzmiankę o 18-letniej dziewczynie z Częstochowy stratowanej przez tłum. Nie wiem, czy tę właśnie zabitą osobę widziałem, a wycinek z gazety też się gdzieś zawieruszył... Zamieszki były już tak duże, że krótko przed meczem pojawiło się zagrożenie, że nie dojdzie do skutku transmisja telewizyjna. - Na koronie stadionu organizatorzy meczu i przedstawiciele telewizji negocjowali z kibicami Legii i Lecha. A nad ich głowami wciąż latały butelki, kamienie i kawałki ławek. W końcu transmisję przeprowadzono - mówi Godlewski. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Szalikowcy przejęli wręcz kontrolę nad częścią miasta. Uczestnicy meczu zgodnie opisują kompletną bezradność policji. - Nikt nad tym bałaganem nie panował - twierdzi Godlewski. - Skala zamieszek przerosła oczekiwania wszystkich - dodaje Tomek. Dopiero po kilku godzinach do miasta dotarły milicyjne posiłki z ościennych województw (głównie ze Śląska). W trakcie meczu zwaśnione grupy rozdzielał kordon żołnierzy służby zasadniczej. Po latach trudno ustalić, jaki był bilans ofiar wśród kibiców z obu miast, ile osób zostało rannych, czy były ofiary śmiertelne. Informacje te tuszowano. - Dokumentów dotyczących tego meczu nie ma, zniknęły z archiwów Komendy Wojewódzkiej MO w Częstochowie przed 1989 r. - dowiedzieliśmy się w częstochowskiej policji. - Ciężko było wyciągnąć informacje o skutkach zajść od milicji i ze szpitali - wspomina Marek Lubawiński, wtedy dziennikarz "Gazety Zachodniej" (dzisiejszej "Gazety Poznańskiej"). Zdaniem świadków wydarzeń rannych było wiele więcej niż wskazują oficjalne raporty. Na temat ofiar narosło jednak wiele legend, przekazywanych z ust do ust. Nie ma dowodów na jakiekolwiek ofiary śmiertelne, ale nie można wykluczyć, że część ustnych opisów, w których autorzy twierdzą, iż widzieli trupy, jest prawdziwa. Nigdy wcześniej i nigdy później w historii Polski nie doszło do tragedii na stadionie, w której masowo ginęliby ludzie, tak jak na Heysel czy Hillsborough.
- Karetki kursowały non stop, a wiele osób opatrywano na miejscu - opisuje Godlewski. - Gros osób w ogóle nie korzystało z pomocy służb medycznych: kolega odciągał kolegę, prowizorycznie opatrywał mu ranę i po chwili wracali się tłuc. Pamiętam też, jak wyglądały trybuny stadionu Lecha podczas rozgrywanego kilka dni później meczu ze Śląskiem. Na trybunach więcej było szalików Legii niż Lecha, bo każdy chciał się pochwalić zdobyczą, a liczba osób w opatrunkach na głowach powodowała, że stadion wyglądał jak sanatorium na przepustce.
Poznańskie i ogólnopolskie media bardzo wstrzemięźliwie informowały o bilansie częstochowskich zamieszek. W niektórych tytułach pojawiły się kilkuzdaniowe wzmianki o zajściach. Z rzadka można było przeczytać dłuższe opisy.
"Tu i ówdzie na koronie stadionu dochodzi do drobnych potyczek. Są pierwsze ofiary. Przyglądam się starszemu panu. Ma zakrwawioną głowę. Po chwili opiekę nad nim roztoczyli sanitariusze. Karetki pogotowia ratunkowego kursują na linii stadion - szpital. Lekarze mają pełne ręce roboty. Są osoby ciężko ranne.
W pewnej chwili dochodzi do walki na odległość. Z jednej i drugiej strony zaczynają lecieć butelki od piwa, pepsi, wódki i wina. Nie brak kamieni. Jeden z kibiców dostaje cios kamieniem w oko. Zaczyna się robić coraz niebezpieczniej. ofiarami padają spokojni kibice. Służba porządkowa nie interweniuje. Jest jej za mało. Sektory kibiców pustoszeją. Każdy ucieka przed butelkowymi pociskami.
Po meczu ktoś wspomniał o ofiarach śmiertelnych. Faktem natomiast jest, że lekarze w szpitalu opatrzyli kilkadziesiąt osób. Były wśród nich przypadki ciężkich obrażeń. Wydaje się, że od czasu najazdu szwedzkiego Częstochowa nie przeżywała takich chwil grozy" - pisał 12 maja w "Gazecie Zachodniej" Zbigniew Kubiak.

_________________
W POLSCE LICZY SIE TYLKO JEDNO MIASTO - RADOMSKO
W RADOMSKU LICZY SIE TYLKO JEDEN KLUB - RKS RADOMSKO

Image


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wtorek, 31 Mar 2009, 20:06 
Offline
******
******

Rejestracja: Środa, 13 Paź 2004, 18:35
Posty: 2746
Miejscowość: z Tysiąclecia
Piotrcovia - RKS RADOMSKO

Na mecz ten wybraliśmy się pociągiem.Z powodu, iż był to pierwszy mecz w sezonie 1994/95 nie mogliśmy sie za bardzo zorganizować i pojechaliśmy aż dwoma pociągami. Na szczęście prawie cała ekipa 80 - osobowa pojechała wcześniejszym pociągiem. Jechaliśmy wyluzowani bo wtedy z kibicami Piotrcovii była zgoda.
Oni byli u nas na meczu w sezonie 93/94 i my także gościliśmy Piotrcovie na lidze i pucharze. Zawsze było spoko. niestety kilku pijanych od nas zaczęło wyzywać gospodarzy i w efekcie piotrkowianie sie obrazili. A szkoda bo chcieliśmy by pojechali z nami za dwa tygodnie na mecz do Opoczna. Na stadionie Piotrcovii oprócz 80 - cio osobowej grupy zameldowali się kibice RKSu przyjezdni samochodami i drugim pociągiem.Ogółem było nas ponad 100. Doping niezły bo siedzielismy pod dachem. Jeżeli chodzi o mecz t przeważaliśmy. Już w 9 minucie Dariusz Stelmach strzelił bramke i było 1:0 dla RKSu. Taki wynik utrzymał sie do końca spotkania chodz okazji do strzelenia kolejnych bramek było kilkanaście jednak strzały Darka Malagowskiego, Krzysia Błasczyka i Wiesia Wragi omijały bramki.
Jezeli chodzi o Piotrcovię to w drugiej połowie po całkiem ładnej akcji i strzale " krzyzaka " Wiesiu Mak wybił piłke głową z lini bramkowej. Dla nas szokiem byli nowi zawodnicy RKSu Radomsko zakupieni przed nowym sezonem. Piłkarzami tymi byli Rafał Dopierała, Mariusz Jabłoński, Marek Nowicki i Jacek Krzynówek.

_________________
W POLSCE LICZY SIE TYLKO JEDNO MIASTO - RADOMSKO
W RADOMSKU LICZY SIE TYLKO JEDEN KLUB - RKS RADOMSKO

Image


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 43 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group