RKS Radomsko

Forum kibiców
Obecny czas: Piątek, 29 Mar 2024, 16:44

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 43 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: Wtorek, 27 Gru 2005, 23:38 
Offline
****
****

Rejestracja: Środa, 15 Gru 2004, 14:31
Posty: 666
proponuje wprowadzić serię ciekwaych tematów które urozmaiciły by forum
wklejajcie tu wspomnienia z ciekawych wydarzeń kibicowskich w polsce widziane nie koniecznie waszym okiem

to ja na poczatek
SPODEK 1998 r. KATOWICE opis kibica RAKÓW CZ-WA

Na Spodek było ciśnienie od kilku dni, szczególnie po wydarzeniach słupskich, zanim jednak do tego doszło trzeba było wcześniej zakupić u nas w klubie bilet wstępu na imprezę. Wjazdek na Limanowskiego przysłano 100, szybko okazało się, że to za mało, więc niektórzy do Katowic wybierali się w ciemno – chodziły słuchy, że na miejscu z różnych powodów nie będzie można nabyć biletów.
Zbieraliśmy się dość wcześnie, bowiem chcieliśmy, podobnie jak rok wcześniej, jechać bez balastu. Uzbierało się nas na dworcu ponad 50 typa (świeżo powstali Berzowcy plus trochę małolatów). Wbiliśmy się do pociągu, ale ktoś coś zaczął mówić, że jednak jedziemy następnym. Nie pamiętam powodu – bardzo zmęczony byłem pomimo wczesnej pory (w tamtym okresie dość mocno finansowałem pewien browar z miasta z którym od niedawna łączą nas przyjazne stosunki), ale musiał do mnie dotrzeć, bowiem ustaliliśmy, że podjedziemy sobie na Raków, do nieistniejącego już lokalu „Przystanek”.
Nie trudno się domyślić, że poziom promili wzrastał we mnie dość szybko. W całkiem niezłych humorkach wbiliśmy się do kolejnego pociągu. W środku byli ci, co nie trzeba, ale jacyś tacy mało upierdliwi. Łącznie nas było gdzieś ze 150 osób (przy liczeniach wychodziło sto czterdzieści parę, ale non stop ktoś się kręcił, więc te półtorej setki jest liczbą mocno prawdopodobną).
Podróż nad wyraz spokojna, ale w powietrzu czuło się, że będzie grubo. Rd i Kr (dwóch Berzowców) opowiadało jak było na pogrzebie śp. Przemka Czai w Słupsku. Milej się przysłuchiwało upłynniając zapasy, jakie miałem w plecaku. Do Katowic dojechałem już całkiem gotowy.
Wygramoliliśmy się z dworca, gdzie częstochowskie pieski dostały wsparcie miejscowych, a że chwilę na to czekaliśmy, to zrobiłem się jakiś taki nerwowy. Nie pamiętam swojego bełkotu, ale zapewne fonia jak i wizja mojej osoby, którą odbierał dowodzący „naszymi” kundlami – skądinąd znany mi już wcześniej z paru incydentów – nie była najciekawsza. Na głowie (nie na twarzy) miałem założoną kominiarkę w barwach, ale ta była jakoś tak niedbale uformowana, że od razu zauważalne były otwory na oczy i usta.
Po tej mojej pyskówce usłyszałem tylko:
- Tobie [ochrona danych osobowych ], po tej kominiarce, to widzę, że się spieszy do awantur, ale w tym stanie to najpierw na izbę możesz trafić.
Kurwa, szach i mat. Bezwzględnie.
W końcu ruszyliśmy, jednak na rondzie przed Spodkiem musieliśmy się zatrzymać. Pod kasami była jakaś jazda. Z daleka nie było widać kto kogo, ale przez psie szczekaczki usłyszeliśmy, że biją się Górnik z Gieksą.
Nudne było przyglądanie się z daleka, a i nasza obstawa traktowała nas lajtowo, więc spokojnie w kilku urwaliśmy się i wbiliśmy w podziemia. Zaraz jakaś grupka musiała przed nami rwać. Nie wiem, czy to byli kibole, czy ktoś przypadkowy. Sz widział jakiś szalik, ale był w stanie po spożyciu, więc kłócić się nie będę. Jeszcze kogoś walnęliśmy w ryj, i ktoś od nas przybiegł mówiąc, że idziemy pod Spodek.
Momentalnie dołączamy do grupy, tradycyjnie idąc z przodu. Psy jakoś dziwnie nas obstawiały idąc z boku, ale dopiero od połowy stawki.
Prawda jest taka, że awantury były w tym dniu im na rękę. Oczywiście jeśli tłukli się kibole między sobą. W sumie od tragedii w Słupsku minął zaledwie tydzień. Po tym wydarzeniu wieszano – jak by to ironicznie nie zabrzmiało, tak właśnie było – na nich psy. W Spodku istniało zagrożenie, że chuligani się zjednoczą, i pokażą po raz kolejny w tak krótkim czasie społeczeństwu, że ta nasza policja jest naprawdę słaba. Potrafią się jedynie pastwić nad kibicami (na zakończenie rundy jesiennej’97 wybuchła afera z kasetą na której zarejestrowane były agresywne zachowania psów przy okazji derbów Trójmiasta, teraz Słupsk), nie radząc sobie z bandytyzmem. Reputacja policji leciała na łeb na szyję. Pokazanie, że są potrzebni, bo kibice to jednak agresywne bydło, było bardzo wskazane. Każdy zdrowo myślący, wiedział, że w tym dniu coś się wydarzy.
Policja umiała wykorzystać to w następnych dniach w nagłośnionej propagandzie.
Wracając do tego co było dalej. Idziemy, a na wprost nas stoi spora grupa, również dość licho obstawiona. Momentalnie na siebie ruszamy. Dochodzi do wymiany strzałów, jednak psy szybko nas rozdzielają (bynajmniej nie te, które nas prowadziły).
Cały czas byłem przekonany, że tą ekipą był GKS Katowice (większość z ich grupy z przodu była bez barw), ale kilka dni później w „Dzienniku Zachodnim” na pierwszej stronie była fotorelacja z krwawego Spodka, gdzie znalazło się zdjęcie z tego starcia. Cały nasz przód to same znajome ryje Berzowców, natomiast u jednego z rywali wystaje niebieski szalik, który sugeruje, że był to jednak Ruch (równie dobrze mógł to być szal Banika Ostrava).
Mniejsza o to, już i tak jesteśmy prowadzeni pod swoje wejście. Niedaleko stoi grupa ponad 20 młodych typów. Coś tam drą się „GKS Katowice” – teraz nie mam żadnych wątpliwości . Obok mnie D, dalej bardzo aktywny i szanowany Berzowiec. Proste pytanie:
- Jedziemy?
- Czekaj, jak podejdziemy bliżej, bo nam spierdolą – w sumie rozumowanie logiczne.
Gdy mamy ze dwadzieścia metrów ruszamy w ich stronę, nawet nie poczekali... Ehh, a człowiek tak sobie biega... Najlepsze jest jednak to, że w momencie w którym odpuściliśmy, okazało się, że nikogo za sobą nie pociągnęliśmy.
„Ładnie” – tym bardziej, że psy się już trochę wkurwiły. D wyłapał parę gum, a mnie postanowili sobie zatrzymać, przy czym działo się to już jak wróciłem do grupy. Ktoś od nas złapał mnie za plecak i mocno szarpał do tyłu, a psy szarpały do przodu. Wyłapałem jakąś gumą, aż się wkurwiłem, i zajebałem mu z kopa. Ktoś jeszcze do kopaniny dołączył, i to był sygnał dla mundurowych, by odpuścić.
- Pojebany jesteś? Zobaczysz, że dzisiaj coś ci się stanie. Przetrzeźwiej! – nawrzucał mi trochę Sp, choć prawdę powiedziawszy to bieganie przy styczniowej aurze, bardzo pomagało w wydalaniu procentów z organizmu, i w sumie ja tam się dobrze czułem. Inna sprawa, co by wykazał alkomat w tym momencie – Może byś chociaż kominiarkę na twarz zaciągnął? Zobaczysz, że Cię dzisiaj zawiną – dopiero teraz sobie uświadomiłem, że czapkę – niewidkę mam na głowie, ale twarzyczki sobie nie zasłoniłem w żadnym momencie.
W każdym razie dostaliśmy się pod swoje wejście. Tym samym na halę mieli dostać się fani ŁKSu wsparci przez GKS Tychy (łącznie ok.150 typa, w tym podobno 40 z Łodzi – taką liczbę podał później ktoś z tyszan), których psy podprowadziły po chwili. Łatwo się domyślić, że na dzień dobry obie strony obrzuciły się wyzwiskami, a po chwili próbowaliśmy już dobrać się sobie nawzajem do skóry.
Z boku musiało to dziwnie wyglądać, gdyż między nami stały psy, które pałowały raz jednych raz drugich. Właściwie to, o co tysko – łódzkiej grupie chodziło, to już sam nie wiem. Najpierw jechali po nas, gdy do akcji wkroczyły psy intonowali bardzo popularne w tym dniu:
- Bijcie nas po głowach!! Bijcie nas po głowach!!
Gdy psy odpuszczały znów startowali do nas. Dochodzę do wniosku, że gdybyśmy jednak razem uderzyli na psiarskich przyniosłoby to jakiś efekt, bo tak to żadna ze stron przebić się nie mogła, a jedynie zbierała pałami.
Trochę skłamałem, że nikt się nie przebił. Próbowałem wjechać w psa z buta, ale ten mi się odsunął i znalazłem się po drugiej stronie. U rywali chwilowa konsternacja, zajebać mi czy nie, w końcu byłem po ich stronie sam. Ten moment wykorzystało dwóch mundurowych, którzy złapali mnie za bety i przeciągnęli koło tyszan i łodzian. Któryś z psów rzucił do mnie:
- Ściągaj to – wskazując na czerwono – niebieską kominiarkę, która teraz skrzętnie ukrywała moją twarz. Nie bardzo się do tego spieszyłem więc chciał sam to zrobić, ale w tym momencie ktoś mu buta chyba wypłacił.
Jakoś sobie psy dziwnie ze mną stanęły, bowiem było ich w tym miejscu tylko dwóch, a obok stali chuligani GKSu & ŁKSu. Któryś z nich zajebał psu, inny krzyknął:
- Puśćcie go! – podziałało, po chwili już byłem ze swoimi. Machnąłem jeszcze ręką w stronę moich wybawców. Po raz drugi w tym dniu udało mi się uniknąć zwinięcia, choć gdyby to nie było zaraz po Słupsku, to nie wiem czy udałoby mi się wywinąć tak łatwo.
Jakoś ta sytuacja stała się sygnałem by wszystko się uspokoiło. Ci od nas, którzy mieli bilety zaczęli powoli wchodzić na halę. Ja trafiłem na jakąś kobitę z FOSY (taka firma ochroniarska, która miała zabezpieczać turniej), jakież to upierdliwe babsko było. Dojebała się do kominiarki. Po kilkuminutowych kłótniach odpuściłem. Znaczy się nie dałem czapki do depozytu jak sobie miła pani życzyła, a podałem Sp, który już w sposób mniej przypałowy przemycił ją na halę.
Gdy zajmowaliśmy sektor, w Spodku już było gorąco. Gieksa, w tym momencie ok. 100, może 150, była atakowana z dwóch stron. Z lewej okładał ich Ruch w ok. 80 typa, a z drugiej strony Górnik (ok.100). Jakoś się to uspokoiło, choć katowiczanie zmuszeni byli w pewnym momencie do opuszczenia swoich miejsc. Ruch miał sporą chrapę na dwie flagi GKSu podwieszone do sufitu, ale to jednak było nieosiągalne.
W końcu Spodek zaczął się wypełniać. Nasze miejsca były tak usytuowane, że po prawej stronie nie było obok nas nikogo. Po lewej był sektor wolny (rok wcześniej siedział tam Widzew). Nas razem z Odrą Wodzisław (zgoda już praktycznie w tamtym okresie zdychała, ale wodzisławianie grali na tym turnieju, więc siedzieli z nami) ok. 180 ( z Wodzika maksymalnie 30 typa), przy czym nie wszyscy weszli na halę, bowiem nie każdy z potrzebujących zdołał zaopatrzyć się przed halą w wejściówki (ostatni weszli dopiero po zamieszkach).
Najlepszy myk podobno zrobiła tysko – łódzka grupa. Piszę podobno, gdyż w tym momencie ja byłem już wewnątrz, a zrelacjonowali mi ją kolesie. Po prostu wbili się do środka przez szybę, od razu atakując stojący w holu Ruch. Podobno chwilę się ładnie młócili.
Wracając do umiejscowienia ekip, to tak:
Dalej za tym wolnym sektorem siedział Ruch (ok. 1800), później GKS (1000), Górnik (700) i Wisła (120). Pod nami usadowili się później ŁKS z Tychami (wspomniane już 150 osób). Z grających w turnieju zabrakło na hali jedynie Lecha, którego nie wpuszczono do środka. Ktoś z FOSY mówił, że mieli siedzieć właśnie między nami, a Ruchem...
Początek imprezy był spokojny, choć wewnątrz Spodka nie było widać w ogóle psów, jedynie niedaleko nas stała grupka kilku starszych stopniem, którzy chyba byli sztabem decyzyjnym, i obserwowali przebieg turnieju.
Nie domyślając się co nas niedługo czeka w trzy osoby poszliśmy połazić po hali. Był ze mną Pk – dzisiejszy emigrant, i jeszcze ktoś, ale już nie kojarzę kto był z nami. Po miejscach siedzących na dole wokół band boiska spokojnie mogliśmy się przemieszczać, ale na teren przeznaczony dla grajków nie można było się dostać bez odpowiedniego identyfikatora. Rok wcześniej takowy udostępnił Jacek Krzynówek (będzie okazja by opisać Spodek’97 i przedstawić nieznane fakty z życiorysu najlepszego obecnie piłkarza Polski, a chłopak ...był kumaty ), teraz trzeba było sobie radzić inaczej.
Właśnie w sezonie 97/98 zaczęto na Rakowie wyrabiać identyfikatory. Zrobiłem sobie, a co. Teraz postanowiłem użyć go w sposób niekoniecznie zgodny z pierwotnymi przeznaczeniem. Miałem na sobie bluzę na zamek, w który włożyłem identyfikator. Z daleka wyglądało to jak prawdziwy, więc nikt się mnie nie czepiał. Spokojnie sobie pochodziłem między zawodnikami różnych klubów, pozostali niestety nie mogli przemieszczać się wraz ze mną. Dzięki mojej przepustce, mogłem np. z bardzo bliska obejrzeć po raz drugi w tym dniu ekipę ŁKSu i Tychów.
W końcu znudziło mi się samotne łażenie i wróciłem do swoich kompanów, którzy właśnie zagadnęli Jaromira Więprzęcia, ówczesnego piłkarza Rakowa. Chwilę szczerze porozmawialiśmy (szczególnie intrygowało nas, czy Raków zamierza walczyć o utrzymanie na wiosnę na poważnie).
Tak gdzieś koło trzeciego meczu w turnieju ponad nami coś się zaczęło. Kilkanaście metrów od nas doszło do walki GKSu Katowice z Górnikiem. W ruch poszły paski, drewniane kawałki oparć, ale furorę robiły całe siedziska, które stosunkowo łatwo było wyrwać. Taka amunicja latała dość często i gęsto, raz z jednej strony, raz z drugiej. Gdy Żabole zaczynali się wycofywać, z drugiej strony uderzyła w nich Wisła. Widok naprawdę nie do opisania. Ktoś spada kilka metrów w dół, dopada go kilka osób i napierdala czym popadnie, po chwili to oni stają się ofiarą innych agresorów.
„Heysel. Kurwa, jak Boga kocham polskie Heysel” – dziwne myśli przeszły mi przez głowę, gdy jako obserwator z tak bliskiej odległości byłem świadkiem krwawych wydarzeń.
- U nas też się coś dzieje – głos Pk oderwał mnie od moich myśli. W tym momencie dopiero spojrzałem na nasz sektor.
Zaczęło coś latać między nami, a łódzko – tyską grupą.
„Jak my się tam dostaniemy” – do przebycia była prawie cała długość hali, a w tym momencie linia frontu, już nie była jednoznaczna. Przypadkowe osoby zaczęły się głębić wokół boiska. Spiker próbował zapanować nad tłumem, lecz tej machiny już nikt nie mógł zatrzymać.
Jak najszybciej dostaliśmy się do swoich. Na swoim miejscu znalazłem fleka, szalik, plecak i metalową trąbkę, którą jeszcze w pociągu zarekwirowałem Pf. Kurwa znowu zapomniałem założyć kominiarki, ale jakoś o tym, w tym momencie nie myślałem. Zarzuciłem wszystko na siebie, i rozpracowałem krzesełko, które zaraz wylądowało, wśród osób na dole.
Nikt z nas nie dążył do konfrontacji wręcz. Obie ekipy ciskały wszelkiej maści przedmiotami (podobno wszystko zaczęło się od owoców i bułek). Tak się rozglądam, patrzę, a tam Ż staje na barierce i skacze w tłum Tychów i ŁKSu.
„Wariat, kurwa wariat” – nie czas na rozmyślania, nie wiem co się stało z Ż, straciłem go z oczu, bowiem musiałem uchylić się przed nadlatującym krzesełkiem. Podszedłem najbliżej barierki, by mieć pełny przegląd sytuacji. Ujrzałem komiczną sytuację, gdy Go został przygnieciony rzędem sześciu krzesełek, które wyrwał Sw. Zamiast je rozczłonkować próbował cisnąć wszystkimi naraz. Poleciały ledwie kilka rzędów w dół trafiając nieświadomego zagrożenia Go.
Śmiać się jeszcze będzie z tego czas, teraz liczy się awanta. Znudziło mnie rzucanie krzesełkami. Podbiegłem do schodów. Rywale pod naporem bombardowania wycofali się z zajmowanych miejsc, kilku jednak stało pod ścianą.
Pamiętam typa w dłuższych włosach, który krzyczał do reszty:
- Nie spierdalać! – w tym momencie przechyliłem się przez barierkę i wypłaciłem mu dwie bomby w głowę. Nie był koleś świadomy zagrożenia (stał do mnie tyłem), więc od razu się zerwał.
Kilku tyszan rozkminiło, że na tych schodach jestem sam, więc szybko stałem się obiektem bombardowania. Zacząłem więc rwać na górę, do swoich. Jeszcze tylko odwróciłem się na chwilę, by zobaczyć, czy ktoś za mną nie biegnie, i wtedy ścięło mnie z nóg. Prosto w szyję zostałem trafiony krzesłem. Adrenalina była zbyt wielka, by móc od razu odczuwać jakiś ból. Momentalnie się podniosłem, i tymże krzesełkiem trafiłem jakiegoś młodego typa prosto w łeb.
Wbiegłem na górę. Jakiś spanikowany typ z FOSY, zatarasował mi drogę, szybko jednak zmuszony został by zniknąć mi z oczu. Wzrok miałem skierowany w stronę sektora Ruchu. Właśnie stamtąd ktoś się przemieszczał w naszym kierunku. Pobiegłem po tych schodach w tamtą stronę. Akurat byłem na górze, gdy zamajaczyła przede mną postać wbiegająca na miejsce w którym stoję. Szybko zrobiłem użytek z trąbki. Efekt – koleś po ciosie w głowę stoczył się po schodach, a metalowa konstrukcja mojej broni uległa zniekształceniu.
Stojący parę metrów nade mną K, D i Kp zaczęli krzyczeć:
- Nie! – spowodowało to powstrzymanie się od dalszych ataków. K zwięźle wyjaśnił o co chodzi:
- Oni chcą razem na Tychy – rzeczywiście młoda ekipa Ruchu, po chwili krzyczała w moją stronę „układ na Tychy, układ na Tychy”.
- Dobra, za mną! – przejąłem dowodzenie, ciekawe, że dołem pobiegli ze mną tylko Chorzowscy. Chłopaki od nas w dalszym ciągu bombardowali z góry. Tysko – łódzka grupa ponownie zerwała się kilkanaście metrów, i tam się zatrzymali. Gdyby w tym momencie, nastąpił na nich frontalny atak, sądzę, że dla nich ten turniej by się zakończył. Jednak otaczający mnie Ruchofani, byli już ukontentowani. Jeden z nich przybił ze mną piątkę, i powiedział:
- Fajny dym, Medalik – może i fajny, ale kurna coś jest nie tak. Ruchu jest coś więcej już u góry, i wjechali nam na plecy. Szybko rozkminiłem sytuację:
stoję sam wśród Ruchu, spod fleka wystaję mi przewiązany na szyi szalik (miałem taki ładny łączony Raków-Odra) – nieciekawie.
Do tego dochodzi jeszcze ten typ, co go znokautowałem trąbką, też tu jest, ale na razie to oni sami nie kminią co jest grane. Taki głupi nie jestem, żeby czekać, aż mnie któryś w łeb pierdolnie. Szybko się zawinąłem na górę.
To co zastałem to był dramat. Spanikowany tłum zaczął rwać po krzesełkach w górę. Ci, którzy się chcieli bić od nas byli w mniejszości. Wszystko się zerwało na korytarz. Chwilę próbowałem powalczyć, nawet wjechałem z buta w pierwszego z agresorów, ale po chwili Ruchu zrobiło się więcej. Krótka wymiana ciosów i wycofałem się do reszty. Nie wiem jak do tego doszło, ale tłum wessał mnie w sam środek.
Teraz byłem ugotowany. Nie miałem wpływu na nic, w samym środku, kurwa ani ruszyć się w lewo, ani w prawo – taki był ścisk wystraszonych baranów. W pewnym momencie wyjebało się parę osób, ja na nie, na mnie kolejne.
„Kurwa, uduszą mnie” – optymizmu próżno było szukać w moich myślach – „Na Heysel przecież były ofiary śmiertelne”.
Dzięki Bogu stało się coś, co odegnało złe myśli. Z perspektywy czasu jest to komiczne, ale wtedy wyzwoliło złość. Przygnieciony przez baranów zgubiłem buta. Tego było już mi dość. Patrzę, a Mz też przygnieciony drze się na wszystkich i ich napierdala. Zacząłem robić to samo. Po chwili ścisk zelżał. Myli się ktoś, jeśli pomyśli, że moja to zasługa. Po prostu jakąś barierkę za naszymi plecami szlag trafił, i barany zaczęły rwać dalej. Prosto w stronę sektora Wisły. Tłum zabrał mnie ze sobą… bez buta…
Krakowianie widząc nas od razu stanęli gotowi do konfrontacji, do takowej nie doszło, bo skumali, że nie jest to agresja przeciw nim. Pamiętam, jak jeden krzyknął w naszą stronę:
- Spierdalacie przed Ruchem? Okej, ale spróbujcie ruszyć się dalej, to w Was wjeżdżamy – biorąc pod uwagę, że w rękach co poniektórych wiślaków coś się błyszczało, barany wzięły sobie to mocno do serca.
Spokojnie wróciłem na miejsce, gdzie leżał mój but. Po chwili biegłem już do ekipy, która próbowała się jeszcze z Chorzowskimi, i w tym momencie jak coś nie pierdolnie.
Syk i gryzący dym.
Jak się okazało to Pk cisnął gaśnicą, w stronę Ruchu, a ta po prostu eksplodowała
Jakby to był sygnał do zaprzestania bojów, bowiem w tym momencie nie awanturujący się fani Ruchu zaczęli śpiewać „dla Przemka minuta ciszy”. Podchwycili wszyscy. Cała hala, przed kilkoma sekundami arena krwawych starć, zamarła. Wszyscy unieśli w górę szaliki, i w milczeniu złożyli hołd zamordowanemu w Słupsku dzieciakowi.
Ktoś z Gieksy wychylił się z okrzykiem „United hooligans”, ale nie spotkało się to z aplauzem hali.
Wróciłem na swoje miejsce, usiadłem sobie na krześle, jeszcze mocno wkurwiony, na postawę Ruchu. Ktoś tam miał zdobyczną czapeczkę Ruchu (taka tekturowa z herbem – większość osób od nich była w to przyodziana), zabrałem ją i podpaliłem. Dojebał się jakiś palant z FOSY, ale w tym momencie adrenalina już opadła, poczułem ostry ból szyi, ponadto zaczęło mnie gryźć w płucach. Chwycił mnie ostry kaszel, taki przerażająco duszący. W momencie zrobiłem się zielony na twarzy. Ktoś szybko doszedł do wniosku:
- To po tej gaśnicy.
- Za...raz przej...dzie – wybełkotałem, ale Msz zdecydował, oznajmiając to typom z FOSY, głosem nie znoszącym sprzeciwu:
- Do karetki z nim.
„Nie no kurwa, nie róbmy popeliny, zaraz mi przejdzie” – nawet nie zdążyłem tego powiedzieć, gdy dwóch ochraniarzy wzięło mnie pod ręce i zanieśli do karetki.
Patrzę, a tam przerażony Hn pierdoli coś, że mu nogę złamali, i że on musi do szpitala. Lekarz mówi, że nie stwierdza złamania, a ten dalej swoje. Wrzucili go do karetki. Ja nie chciałem, ale ci z FOSY powiedzieli lekarzowi, co i jak, i nawet nie miałem nic do powiedzenia. Jechałem sobie do szpitala w Kostuchnie (jakoś tak raźniej mi na duszy było, gdy usłyszałem nazwę ).
W karetce dalej się dusiłem, na miejscu wynieśli mnie na noszach. Dostałem jakiś pieprzony zastrzyk, od razu pod kroplówkę. Usztywnili mi kark, i dowiedziałem się, że zostaję na obserwację.
„Taki chuj, jak tu zostanę”
Już wtedy wiedziałem, że te ich podejrzenia zatrucia organizmu jakimiś chemikaliami, nie są zbyt groźne, więc nie zamierzałem zostawać z dala od domu w szpitalu (parę razy później, też tak robiłem ). W gabinecie, obok mnie leżał młody typ z Tychów, ktoś go dusił.
„Fajnie musiałeś mieć”, ale szybko przestałem nim się interesować. Trzeba jakoś wrócić na halę. Po jakimś czasie wyszedłem na korytarz, ale dalej byłem podłączony pod kroplówkę. Cały hol był zajęty przez wielu zakrwawionych młodych typów.
„Zdecydowanie to miejsce nie jest dla mnie”
Znalazłem kilka osób od nas, więc zaraz odinstalowałem się od kroplówki, i zdecydowałem, że wracamy.
Jakiś typ, wytłumaczył nam jak dojechać do Spodka. Nie był sposób prosty, w związku z tym, padło hasło:
- Jedziemy taksą, ile kto ma kasy?
Milionerami, to chłopaki nie byli, ale jeden ze szczurów zadeklarował się:
- Ja mogę drajwerowi w zastaw dać dokumenty, w Częstochowie się złożymy i prześlemy mu kasę.
Dobra pomysł niezły, poszedłem mediować na postój. Kaftan na szyi i długa opowieść urzekły kierowcę. Transport był, z tym że okazało się, iż młody ma tylko jakiś papier zaświadczający tożsamość, a nie białko. Drajwer na taki układ nie chciał iść.
Był z nami Hn, więc pomny jak to spanikowany marudził przy „erce”, delikatnie mu zasugerowałem (czyt. palnąłem go w łeb, krzycząc „Dawaj białko!”), by zastawił swój dowód.
W taki sposób w 4 osoby dotarliśmy do Spodka. Trochę budziłem wśród swoich sensację z moim nowym szalikiem, pozostali dodali jeszcze jak to z kroplówką opuszczałem szpital, więc hit sezonu już był.
Prawie dwie godziny nas nie było, jednak jedyne co mnie ominęło, a godne odnotowania, to wypowiedzi rzeczników wszystkich ekip, zapewniające organizatorów, że do końca imprezy będzie już spokój.
Podsumowując: jedna osoba została od nas hospitalizowana, kilkunastu (w tym mnie) udzielono jakiejś pomocy medycznej, straciliśmy co najmniej cztery szale na rzecz Ruchu. W naszych rękach były dwa szale Niebieskich i kilka czapeczek (tych tekturowych).
Do końca imprezy już totalny spokój. Po odpadnięciu Rakowa, wychodzimy z hali, wraz z nami Spodek opuszcza Odra (choć ich zespół grał jeszcze). Ogólnie większość wodzisławian, nie nadawała się na tego typu imprezy. W walkach uczestniczyło ich tylko kilku (trzech, może czterech). Ogólnie w tym dniu większość doszła do wniosku, że ta zgoda nie ma najmniejszego sensu, co stało się faktem niedługo później.
Reasumując turniej, jakiego nigdy się już w Polsce nie doczekamy. Jak dla mnie chuligańskie Top3 wraz z Polska-Anglia’93 i Ruch-ŁKS’04 (kolejność przypadkowa). Wypadliśmy na nim jednak dość blado. Najbardziej boli postawa w konfrontacji z Ruchem, atakowało ich nas ok.40. W rozmowach na korytarzu, jeden z tyszan, zadał mi pytanie:
- Dlaczego tak zdupiliście przed Ruchem?
Co można było odpowiedzieć. Tłumaczyłem się tym „układem na Tychy”, z którego szybko Chorzowscy się wyłamali, ale sam wiedziałem, że to niczego nie usprawiedliwia.
W Spodku chuliganów mieliśmy może ze czterdziestu, gdyby wszyscy stali w jednym miejscu, to mogłoby to wyglądać inaczej, jednak byliśmy rozbici, i panika baranów zwyciężyła głos zdrowego rozsądku (dużo bardziej poszkodowani byli ci, którzy spierdalali, niż ci, którzy aktywnie uczestniczyli w dymie).
Fakt jest taki, że rok 1998 był dla nas w dziedzinie organizacji chuliganki przełomowy, nie najlepszy, ale najaktywniejszy na tej niwie, a ze Spodka szybko wyciągnęliśmy naukę.
Telewizja zrobiła niezłe szoł z zajść na turnieju, na szczęście dla mnie nasz sektor pokazano tylko raz, gdzie widać wyraźnie Pk, który okłada typa z Ruchu, a obok Sp jest brany na buty przez kilku Niebieskich i traci szal. Wmówiłem jareckim, że u nas się nic nie działo. Tak bladych rodziców nigdy nie widziałem, jak wtedy gdy wszedłem do domu.
O komórce siedem lat temu mogłem co najwyżej pomarzyć, a jak wyszedłem z rańca, to wróciłem późnym wieczorem. Reakcja jareckich chyba nie dziwi.
Pozbyłem się oczywiście wcześniej opatrunku z szyi, a sine miejsce wytłumaczyłem, że uderzył mnie ktoś od nas przez przypadek łokciem, jak zrywaliśmy się z hali, gdy chuligani rozpoczęli awanturę .
Matula wysłała mnie na pogotowie, więc pojechałem ze Sp. Zapisali mi jakieś okłady i coś tam. Przez tydzień Sp, poobijany, a jakże, ale jedynie na twarzy, nabijał się ze mnie i Tm (kolejny obecnie berzowy emigrant), podchodząc do nas i mówiąc:
- Zrób tak – po czym szybko kręcił głową na wszystkie strony. Mnie na to nie pozwalała szyja, a Tm spora dziura w głowie.
Tm sprawił sobie jeszcze jedną pamiątkę, odkupił od Pf trąbkę, którą tak dzielnie walczyłem w Spodku. Do tej pory ma spore wgniecenie po nokaucie jednego z Ruchowców.
Wracając do tematu pogotowia, w drodze powrotnej do naszego autobusu wsiadł Chm – świeży przerzut na AZS, w dodatku w szalu Włókniarza (inne były na ów czas klimaty w mieście). Chwilę pogadaliśmy, po starej znajomości (oczywiście o zajściach na turnieju), po czym, gdy miał już wysiadać, zażądałem szala. Miał opory, ale spróbował by mi tylko go nie oddać.
Gdy wysiadł, pewna laska, która przysłuchiwała się naszej rozmowie rzekła w te słowy:
- Fajny jesteś kolega.
- Miałem bardzo stresujący dzień, więc się kurwo nie wpierdalaj – tak wiem, dżentelmen to ze mnie był wtedy, że ho ho.
- Zajebisty sposób odreagowania stresów.
Teraz już się zamknąłem, a Sp długo nie mógł przestać się śmiać.

_________________
http://www.youtube.com/watch?v=NLFi7Zn9NFI


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Środa, 28 Gru 2005, 16:52 
Offline
****
****

Rejestracja: Środa, 15 Gru 2004, 14:31
Posty: 666
31 STYCZEŃ 1996 r. RKS RADOMSKO - RAKOW CZ-WA

opis kibica rakowa

Kończy się pierwszy miesiąc nowego roku, a głód wyjazdowy wyjątkowo doskwiera, tym bardziej, że z przyczyn od siebie niezależnych nie mogłem być w szczęśliwym Spodku (szczęśliwym, bo wygranym, przez grajków). Choć ostatni wyjazd mało nie skończył się pierwszymi konsekwencjami karnymi (będzie jeszcze chyba okazja, by w tej rubryce napisać o tym więcej), czekałem z niecierpliwością na następny. Inauguracja rundy miała nastąpić dopiero za półtora miesiąca, więc się dłużyło.
W takich okolicznościach stoję sobie pod blokiem pewnego wtorkowego wieczoru, wraz z Sp. (z przyczyn rodzinnych, ostatnimi czasy nie jeździ już na mecze), gdy napatoczył się z deka ciachnięty DP. Coś tam pogadał, i w pewnym momencie rzucił pytanie:
- Jedziecie jutro na mecz?
Z rozmowy wynikało, że Raków miał zagrać sparing w ...Radomiu. Krótkie ustalenie między sobą – jedziemy. Nie bardzo ten Radom pasował (mieliśmy grać z Radomiakiem), bo trochę późno się ustawialiśmy, ale kto by się przejmował szczegółami.
W środę z rańca lądujemy na berzie o ustalonej godzinie, ale nikogo nie ma. Nie powiem, żebyśmy się nie wkurwili, zrobiliśmy rundkę wokół dworca, i gdy już mieliśmy się zawijać do domu, nagle zza nieistniejącego już budynku dworcowego od ul.Piłsudskiego (w tamtym czasie dopiero tworzono część od Wolności) wylazło kilku typów z III Wieszczów. Dopiero wtedy zostaliśmy uświadomieni, że:
po pierwsze – mecz jest w Radomsku, z tamtejszym RKSem;
po drugie – godzina zbiórki, również się nie zgadzała, bo byliśmy o całe 60 minut za wcześnie.
Dzięki ci DP (notabene na mecz nie pojechał), oj wielkie...
Ostatecznie uzbierało się nas 15 osób, składu głównie ze Śródmieścia, w przedziale wiekowym 15 – 20 lat. Wbiliśmy się do żółtka, zajęliśmy wąski korytarz, przed przedziałem służbowym, i kombinowaliśmy jak tu dojechać bez zbędnych wydatków.
Pierwszy plan był taki, że zastraszymy kanara plastikowym pistoletem zabawką, który miał Kl. Była to zwykła zabawka, ale składana w pół, by móc załadować sprzęta, w jakieś tam kulki.
Nim pojawił się kanar, trwała degustacja trunków, i to nawet jak na tamte czasy, i nasze możliwości dość wyszukanych (przy czym ja i Sp, nie piliśmy). No i klamka upadła przy tej okazji, ale w taki sposób, że uksył się zatrzask, tak więc teraz trzeba ją było trzymać jeszcze od góry, by lufa nie opadała. No to, tyle na dziś z planów terrorystycznych....
Jak się okazało, kanar był swój chłop, i dał se luz. Nawet na jakiejś stacji ze służbówki wysiedli nabombani kolejarze, i zaprosił nas do środka. No, imprę to mieli zdrową, dzięki czemu każdy z nas zaopatrzył się w podręczny arsenał, w postaci butelek.
Przed Radomskiem ustalenia, że na miejscu nie rzucamy się w oczy. Jak uradzili, tak zrobili, tzn. nie śpiewaliśmy, bo chyba o to chodziło w założeniu. W końcu jak nie rzucać się w oczy, jak wysiada grupka kilkunastu typów odzianych w szaliki?
O dziwo, ktoś się spodziewał naszego przyjazdu, bowiem na kładce nad torami stało kilku (4 – 5 ?) miejscowych rozkminiaczy. No i tyle byliśmy anonimowi. Ktoś coś ryknął, ktoś tam pobiegł, no i chłopaki poszli w długą. Jeden z miejscowych miał małego pecha. Skoro styczeń, to i oblodzenie spore. Nieszczęśnik, w pewnym momencie zniknął nam z pola widzenia (patrząc z dołu boczna obudowa zasłaniała gościa od pasa w dół), gdy się pojawił trzymał się za ryj. Później na kładce widzieliśmy świeże ślady krwi. Pierwsza ofiara... :)
Ktoś znał trasę na miejscowe estadio, więc idziemy. Na miejscu konsternacja:
- Co jest kurwa? – oddaje zupełnie co zobaczyliśmy, śniegu gdzieś na wysokość 30 cm na płycie boiska.
„Czyli meczu nie ma” przeszło mi przez głowę, a Sp jakby czytając w moich myślach dodał:
- Fajnie.
Wbiliśmy się do jakiegoś przystadionowego lokalu, gdzie kilku miejscowych zgredzików doinformowało nas, że mecz jest, ale po drugiej stronie Radomska, na jakimś boisku treningowym, ale godzinę meczu też znaliśmy błędną. Spotkanie zaczynało się całe cztery kwadranse później niż myśleliśmy.
Ostatecznie jakiś typek zaprowadził nas na owe Camp Nou 2. Chwilę trwało nim dotarliśmy na miejsce, a że zimno, to postanowiliśmy sobie kogoś trafić. A co, nie przyjechaliśmy w końcu na wieczór poezji śpiewanej.
Grupka nasza się rozciągnęła, no i do paru osób podbijaliśmy. Oczywiście wiek, jak i wygląd musiał być odpowiedni.
Zapamiętałem to raczej komicznie, bowiem w mej świadomości utkwiła historia, jak młody (mój rocznik, czyli wówczas niespełna 16 lat) F, który był gdzieś o pół głowy niższy ode mnie, upatrzył sobie wyższego ode mnie, o co najmniej pół głowy, typa. Koleś wyglądał na kumatego :), ale jakoś nas nie zauważył, był zbyt mocno zaaferowany słuchaniem muzy ze swojego walkmana.
F podbił do niego, chwytając lewą ręką za kurtkę pod szyją, następnie zrobił wyskok, i gdy mógł już typowi spojrzeć prosto w oczy, w locie wyprowadził cios z prawej.
Szach i mat. Kolesiowi poszła farba z kichawy. Gdy po chwili doszedł do siebie, i rozkminił pozostałą część wesołej częstochowskiej gawiedzi, uznał że ma przejebane, bo coś się tłumaczył – nie pytany – że z kibicowaniem, to on nie ma nic wspólnego :)
Dotarliśmy pod owe boisko bez większych przygód, jedynie Sp (o całą głowę ode mnie niższy) miał na karku Kr.
Kr to typ wyższy ode mnie, choć akurat stosunkowo chudy. Już wcześniej krążyły słuchy, że nie trzyma ciśnienia, ale tutaj był bardzo bojowy. Postanowił u Sp wzbudzić ducha walki. Całą drogę z jednego Camp Nou na drugie słyszałem, jak mu truje w kółko:
- Młody, pamiętaj, kurwa co by się nie działo, nie spierdalaj.
No mobilizować to on potrafił, nie ma co...
Na miejscu okazało się, że ponoć mają być wejściówki – no tak, Wielki Raków przyjechał, to trzeba by przyrobić. Nim się targi o domniemane bilety zaczęły, zrobiło się ciekawie.
Boisko było otoczone zwykłym płotem (tak jak np. w szkołach) z małą trybunką od strony jakiegoś budynku. Po przeciwległej, do owej trybunki, stronie zauważyliśmy jakąś grupę. Byli po skosie do nas. W sumie jakieś 30 typa, szale wymieszane – część żółto – niebieskich, część czerwono – białych.
Nie powiem, adrenalina podskoczyła, i to bardzo. Pierwszy raz byłem w takiej sytuacji na wyjeździe, ale przecież nie po to przyjechałem, żebym przed kimś spierdalał bez walki, byłbym już skończony na Rakowie.
Wszyscy stoją, i czekają na rozwój wypadków, a tu za moimi plecami słyszę:
- Kurwa ich jest za dużo, zajebią nas.
„O ja pierdolę, może rzeczywiście” – klimat mi się też udzielił, na szczęście nie powiedziałem tego głośno, a jedynie przemknęło mi to przez myśl.
Odwracam się, a to An wali takie smuty (koleś starszy ode mnie ze 4 lata), a wtóruje mu ...Kr.
Nie no, teraz to ja sobie myślę, tak na szybko, bo czasu do ewentualnej konfrontacji coraz mniej, że może być lipa, nie dość, że tamtych dwa razy więcej, to się jeszcze u nas kruszą.
- Zamknij ryj !! – skończył temat Kl (ten od klamki).
No i temat się skończył, bowiem An i Kr postanowili czmychnąć do pobliskiego budynku. Przynajmniej trochę spokoju, ale na placu boju zostało nas ledwie trzynastu.
A tamci, już dawno nas zauważyli, doszli spokojnie do krzyżówki, i gdy już mieli do nas długość prostej, postanowili się przebiec w naszym kierunku (w założeniu, to chyba również chcieli się przebiec po nas).
Z przodu stanęły trzy osoby – Ki (widywany obecnie jeszcze na wyjazdach), M (obecnie…, ehh nie będę kończył, bo i tak nikt nie uwierzy, w każdym razie widywany na Limanowskiego, ale w nieco innej roli) i R (już ładnych parę lat go nie widziałem).
Ktoś z nich krzyknął tylko „Jeszcze nie...” – tak więc czekamy. Ciśnienie odpowiednie, czekam dzierżąc w dłoni butelkę.
Miejscowi gdy dobiegli na odległość 20 – 30 m, i zauważyli, że nas to nie rusza, zatrzymali się. Poleciały z ich strony jakieś nieszkodliwe kamienie.
Wtedy padło hasło – „Teraz!!”
No to jedziemy, każdy w biegu wyrzucił się z butelek, miejscowi – pomimo przewagi liczebnej – zaskoczeni obrotem sprawy, zaczęli się zrywać.
Jak oni to robili, po tak śliskiej nawierzchni, nie mam pojęcie, ja bym mało co orła nie wywinął dwa razy. Gdy było widać, ze ich raczej nie dorwiemy (mieli już jakieś 50 metrów przewagi), F wydarł się na cały głos:
- Kl strzelaj !!! – ja pierdolę, co się działo. Kl wyjął tego swojego gnata, trzymając go w komiczny sposób, bo mu się lufa nie domykała :), zaczął mierzyć w stronę miejscowych. Ci słysząc wrzask F w paru się obrócili. Widząc co się dzieje kilku jebło na lód, i zaczęli się czołgać.
My od razu w śmiech, dlaczego nikt nie próbował ich w tym momencie dogonić, nie wiem sam, ale fakt, wyglądało to przekomicznie.
Wracamy pod wejście, gdzie czeka już dwóch naszych „bohaterów”, zaraz nazjeżdżały się też psiarskie. Trochę urowali, po chwili weszliśmy na teren tego całego boiska. Miejscówkę mieliśmy naprzeciw owej trybunki, tuż koło ławki rezerwowych Rakowa. Nie było żadnych barierek, jedynie wystawały małe pręty, na których wywiesiliśmy dwie miniaturowe flagi (jak czas pokazał nie był to najlepszy pomysł).
Mecz zaczął się z opóźnieniem, a do tego trenerzy umówili się, że potrwa on 2x60 min (a co tam). W trakcie pierwszej połowy dojechały do nas dwie grupki, także w sumie było nas 20 osób. Naprzeciw nas usadowił się młyn miejscowych (ok.40 osób) wyposażony w dwie flagi (jedna Widzewa).
W pierwszej odsłonie, tradycyjna wymiana uprzejmości (było tego trochę), ale i względny spokój.
No i nastała przerwa. Miejscowi wolnym krokiem przemieścili się w naszą stronę (psy zostały w nysie na ulicy, czyli jakieś 150 m od nas). Wśród radomszczan brylował starszy typ w białej kominiarce, który postanowił pożyczyć sobie jeszcze chorągiewkę z narożnika boiska. No teraz to mu się image poprawił znacznie. Jeszcze lepiej wyglądał po pierwszym pierdolnięciu, gdy Ki zdzielił go jakimś rympałem przez łeb, i chłop zjechał na śnieg.
Zaczęła się jazda na całego, w użyciu były: pasy, kamienie, rympały i owa chorągiewka. Był taki kocioł, że ledwie sobie zdołałem kogoś kopnąć. Za to zaimponował mi chłop (też starszy wiekiem) w czapeczce Widzewa. Wjechał w sam środek, ale nikogo za sobą nie pociągnął, to i zaraz poznał wszelkie lecznicze walory śniegu, gdy się na nim leży, i jest się biczowanym (choć bicza w użyciu nie było :)).
Ogólnie nim się psy pojawiły, kilka razy się nawzajem parę metrów przegoniliśmy (raz wpadłem na samego Gottharda Kokotta, i usłyszałem tylko „co jest kurwa?”). Awanta, pomimo przewagi liczebnej miejscowych na remis, ale bilans zysków/strat już mieliśmy niekorzystny. Poszły się je.., pardon gwizdać oba nasze płótna, a w naszych rękach została jedynie czapeczka RTSu. Po stronie miejscowych były dwa nokauty, a u nas kilka siniaków (m.in. Kl miał drugie kolano). Ponadto psy zatrzymały 3 osoby, w tym dwóch od nas.
Zatrzymanych przewieziono na komendę, tam okazało się, że judasz śpiewał, że mięliśmy gazówkę, i do nich strzelaliśmy (co to panika, robi z ludzkiego umysłu), no i mała ścieżka zdrowia dla Medalików. Na szczęście jeszcze przed końcem meczu dołączyli do nas.
Po meczu idziemy w tłumie miejscowych zgredów, ale pod czujnym okiem psów, na dworzec. Sł postanowił wziąć sobie na wszelki wypadek podpórkę pod młode drzewko. Mundurowym się to nie spodobało, no i się uszczupliła nasza grupa.
Gdy podjechał pociąg, kategorycznie twierdzimy, że nigdzie nie jedziemy, dopóki nie będzie nas znów 20. No to załapaliśmy się na pałowanko, i siłą nas wepchnięto do pociągu. Na domiar złego od razu przypałętał się kanar, który był tak nieżyciowy, że po krótkiej rozmowie usłyszał staropolskie „Spierdalaj chuju”. No to się wkurwił nie na żarty. Zaczął brzęczeć, że na następnej stacji (jeszcze dobrze żeśmy z Radomska nie wyjechali) wysiadamy.
Widać biedny człowiek nie zrozumiał za pierwszym razem, to mu powtórzyło wcześniejszą kwestię jeszcze kilka osób.
Dalej nie kapował. W Bobrach (taka miejscowość) zaczyna śpiewkę:
- Wysiadacie!!
- W Częstochowie!
Ostatecznie postawiliśmy na swoim, albo raczej tak nam się tylko wydawało. Pociąg ruszył, a my w środku. Ale się skurwiel wkurwił. Drze się przez tą szczekaczkę do maszynisty, żeby stawał. A ten dzięcioł zatrzymał się jakieś 200 m dalej w szczerym, zaśnieżonym po kolana, polu.
- Wysiadać!! – miał chłop samozaparcie, to trzeba mu przyznać.
- Mamy czas – usłyszał. No to on, że i tak nie pojedziemy dalej, no i wezwał psy. Co się z chujem użerać, widać, że debil, to po jakimś czasie odpuściliśmy, i hop w zaspy.
F się jednak wkurwił nie na żarty, jedzie głąbowi ile wlezie, a że większość postanowiła już się przez zaspy przedzierać w stronę peronu, to kanar coś odszczeknął.
Miał pecha, bo F w kieszeni miał jeszcze kamola, który wylądował na twarzy dziada. Będzie wiedział na przyszłość, żeby nie męczyć strudzonych pielgrzymów.
Pociąg sobie pojechał, następny miał być za jakąś godzinę. Rozglądamy się. W lewo – las, w prawo – las. Tylko peron, budka dróżnika i mała, zamknięta na domiar złego poczekalnia. Fajnie, ot co.
Szybka rozmowa ze szlabanowym, i wynika, że najbliższa cywilizacja (czyt. sklep) jest jakieś 3 km. Szybko zmontowały się trzy osoby, w tym Sp, które postanowiły się przebiec.
Sp truł mi, żebym pobiegał sobie z nimi. Las, zimą, rzeczywiście kusząca propozycja, ale byłem już maksymalnie zjebany, a poza tym bez kasy, więc zostałem – kurwa, jaki ja głupi byłem.
Zimno trochę było, to i postanowiliśmy dostać się do środka poczekalni. Rozpoczęliśmy metodę prób i błędów. Drzwi z buta się nie otworzyły. Nie po to jednak mykałem do technikum, żeby głowa służyła jedynie do przyjmowania ciosów. Nie da się drzwiami, to właź oknem. No i rzeczywiście okno szybko rozpracowałem, a później od wewnątrz i drzwi. W środku i tak było zimno, więc postanowiłem pozostać w ruchu na zewnątrz.
Minęło trochę czasu, patrzę, a leśną drogą powoli jedzie sobie nyska. Jakaś taka szara i nie oznakowana, ale przeczucie mówiło wprost – psy. Cholera wie, o co im chodzi, może o kanara, może o wbicie się na poczekalnie. Pobiegłem po chłopaków, wszyscy wyszli na zewnątrz. Nyska właśnie dotarła, wysypało się kilku mundurowych.
- Panowie, co tu się stało? – i bądź tu mądry o co im chodzi.
- Co żeście nawywijali?
- My? Gdzie? Kiedy? – dalej na jana, bo cholera wie o co biega.
- No mieliście jechać do Częstochowy, więc co tu robicie? – a jednak chodzi o tego chuja. No to my swoje, że nas kanar wyrzucił, bo nie mieliśmy biletów. A „dlaczego?”, bo nikt nam nie dał iść w Radomsku do kasy, tylko od razu wepchnęli nas do składu. No trzymało się to kupy, ale po chwili przesłuchanie dalej trwa:
- A kamienie? Poleciały jakieś w konduktora.
- A to w Radomsku miejscowi rzucali, i trafili kanara prze otwarte okno – musiał cieć niezbyt dokładnie przypucować, albo ktoś psów nie doinformował, bo łyknęli, ale zaraz postanowili nas wylegitymować.
Niezbyt mi się spieszyło do tego, bo raz - brak dokumentów (od tamtej pory nauczyłem się, że lepiej jednak je nosić przy sobie), a dwa - gdzie mnie będą na jakimś zadupiu spisywać, jeszcze kanar (a wyglądał na takiego) wymyśli sobie jakieś sprawy i będą mnie ciągać.
Zacząłem kluczyć między spisywanymi, i jakoś nieźle mi szło to lawirowanie, aż któryś policzył ile jest osób (jak mu się to udało w tak krótkim czasie, nie wiem do dziś :)), a ilu jest spisanych, no i jednego brakowało. Nie byłem sam bez białka, więc pal sześć.
Łącznie siedem osób nie miało dokumentów, no i zaproszono nas do nysy.
Jechał ktoś z Was w trzeciej klasie w nysie? Dzisiejsze volkswageny są znacznie przestronniejsze i wygodniejsze. A tu jeszcze w 7 typa. Jako małolat dostałem najbardziej komfortową miejscówkę – na podłodze przy drzwiach, które jeszcze się nie domykały. Ale mi dupę przepiździło...
Dyskusja w drodze do Radomska. Wynikało, że bez wpierdalu raczej się nie obejdzie, na dodatek, ja nawet 16 lat nie miałem jeszcze skończonych, więc teoretycznie mieliby mnie starzy odbierać.
Dopiero teraz sobie uświadomiłem, że w domu powiedziałem, iż wychodzę do kolegi i będę za 2 godziny (standardowy tekst), a tu już prawie 9 godzin mija odkąd wyszedłem. „A co kolegi w Radomsku nie mogę mieć” – humor się mnie jeszcze trzymał, ale właśnie wylądowaliśmy na komendzie.
Od razu pewien miły pan stwierdził co następuje:
- Wpierdol każdemu, i na dołek.
„Ja pierdolę, zaczęło się”. Do tej pory nie miałem z policją nic wspólnego, ale przed oczyma miałem sceny z „Psów”, uczucie fajne.
Z oklepem się już pogodziłem, ale ten dołek, …brrr, lepiej nie myśleć.
Posadzili nas w korytarzu, a „bohater” Kr zaczął biadolić:
- Za sam numer telefonu dostanę po łbie, zawsze tak jest bo mi się kończy na 997 i myślą, że sobie jaja robię – jakoś żal mi się go nie zrobiło. A chuj z Tobą, co Cię będę żałował – zostawiłeś nas jak była jazda.
Każdy wchodzi pojedynczo, ale nie wychodzi, w końcu padło na mnie. Wbijam się do środka, pozostali siedzą w kącie. Pytania standardowe – imię, nazwisko, data urodzenia itd. Spokojnie bez rękoczynów. Po mnie, jako ostatni, wszedł Mz – ten, którego zawinęli w trakcie meczu.
- Co kurwa, znowu Ty?! – trochę się wkurwili, ale też spisali bez niczego.
Po kilku minutach odstawili nas na dworzec, musieliśmy niby kupić bilety, ale mieliśmy pośpiech to jakoś nie bardzo się tym przejęliśmy.
- Jeśli jeszcze raz dzisiaj tu wylądujecie, to już tak łatwo Radomska nie opuścicie – takie przyjacielskie ostrzeżenie na pożegnanie, od przesympatycznego miejscowego psa. Ale mi kurwa humor poprawił.
W pociągu znalazł się jeszcze Sł, którego zwinęli przed odjazdem żółtka. Do Częstochowy dotarliśmy bez problemów, ale na peronie stały psy. Wobec czego się rozdzieliliśmy, i każdy myknął w swoją stronę. Po ponad dziesięciu godzinach dotarłem do domu.
- Gdzieś był?! – mama jak zawsze była bardzo wyrozumiała.
- U dziewczyny.
- Miałeś być u kolegi – cholera, lepiej mi szło kitowanie psom.
- No tak, ale później poszedłem do dziewczyny – uff, jakoś wybrnąłem.
- A dlaczego jesteś taki zachrypnięty? – no tego to już się nie spodziewałem.
- A bo sobie trochę pośpiewaliśmy – bardziej kretyńskiego wytłumaczenia już się nie dało wymyślić, ale przynajmniej dała mi spokój.
Cały tydzień Sp nabijał się ze mnie, że mogłem z nim iść do sklepu, przynajmniej byłbym godzinę wcześniej w domu. Ano mogłem..., ale ogólnie i tak było fajnie

_________________
http://www.youtube.com/watch?v=NLFi7Zn9NFI


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 29 Gru 2005, 12:22 
Offline
****
****

Rejestracja: Środa, 15 Gru 2004, 14:31
Posty: 666
RADOMIAK RADOM - RKS RADOMSKO 18.09.2004r.: opis kibica z radomia

Mecz z Radomskiem był dla naszych piłkarzy meczem o przetrwanie. Na mecz przyszło ok. 3000 widzów nasz młyn liczył ok. 200 osób. Na meczu stawiła się też 30 osobowa grupa GKS-u Bełchatów (wielkie dzięki za przybycie). Owa grupa chcąc zrobić niespodziankę kibicom z Radomska sama podała się za nich i weszła do klatki dla przyjezdnych, po kilkunastu minutach wyszli jednak stamtąd. Kibiców Radomska nie stwierdzono na meczu. My wywiesiliśmy kilka flag rzuciliśmy konfetti, rozwinęliśmy sektorówkę i machaliśmy kilkoma flagami na kijach. Na meczu nie było żadnych atrakcji, szkoda że nie dopisali kibice Radomska.

RKS Radomsko - RADOMIAK RADOM 30.04.2005r.: opis kibica z radomia

Na mecz do Radomska wybrało się ponad 300 Warchołów 4 autokarami, ponad 20 samochodami prywatnymi i kilkoma busami. W trakcie meczu jak zwykle ultrasujemy i tak prezentujemy sektorówke, 2 razy flagi na kijach, transparenty z różnymi zielomymi postaciami, rozwijamy pasy materiału a także odpalamy trochę pirotechniki - race i ognie wrocławskie. Doping z naszej strony bardzo dobry i praktycznie tylko nas słychać na stadionie. Gospodarzy zasiada w swoim sektorze około 100-120 twarzy, prezentują chorągiewki, sektorówkę i napis RKS z minisektorówek.. Żadnych atrakcji chuligańskich nie stwierdzono, choć wydawało się, że po meczu radomszczanie mają ochotę wbiec na boisko ale jednak tego nie czynią. Z nami na sektorze zasiadło 11 gości z Bełchatowa.

opisy meczy zaczerpniete ze strony radomiaka


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 29 Gru 2005, 14:01 
Offline
******
******

Rejestracja: Środa, 13 Paź 2004, 18:35
Posty: 2746
Miejscowość: z Tysiąclecia
Narescie nastepny dobry temat.Troche do czytania jest ale to nic.

_________________
W POLSCE LICZY SIE TYLKO JEDNO MIASTO - RADOMSKO
W RADOMSKU LICZY SIE TYLKO JEDEN KLUB - RKS RADOMSKO

Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 29 Gru 2005, 14:27 
Offline
****
****

Rejestracja: Środa, 15 Gru 2004, 14:31
Posty: 666
korwa dzieki ze to napisałes bo juz myslałem ze nikt tego nie czyta
tez sadze ze temat jest trafiony
i zparaszam do lektury :-D :D :-D


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 29 Gru 2005, 14:43 
Offline
******
******

Rejestracja: Czwartek, 10 Cze 2004, 11:06
Posty: 1808
Miejscowość: Folwarki
nie czytałem tylko 1-ego bo baaaaaaaardzooooooo długiii;)

_________________
Ból to cena jaką płacimy za siłę!
I'm show you HOW GREAT I AM !!!


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 29 Gru 2005, 15:53 
Offline
**
**

Rejestracja: Poniedziałek, 11 Kwi 2005, 07:35
Posty: 288
Miejscowość: FC.G
Temat jak najbardziej na "+" Niech Kazdy znajdzie cos ciekawego znajdzie a temat sie rozwinie jeszcze bardziej !!.Pozdro Dla Litmana!!!

_________________
---- Kult Krwawej Religii Rks Radomsko ----


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 29 Gru 2005, 16:14 
Offline
******
******

Rejestracja: Czwartek, 10 Cze 2004, 11:06
Posty: 1808
Miejscowość: Folwarki
Podobno najlepszy opis w historii:) zgadzam sie;) dodatkowo opisuja nasze (POLSKIE) zwycięstwo:P ale o tym dalej . Naprawde zachecam bo dzialo sie dzialo;P


Warszawa 1999/Polska-Anglia

Ten mecz juz dlugo wczesniej zapowiadal sie interesujaco.
Uklady na kadrze funkcjonowaly w pelni - wyklarowaly sie dwa silen obozy,
jeden skupiony wokól Arki/Lecha/Pasów drugi troche bardziej rozbudowany
ale nie tak silnie scalony to nasz w którym egzystowac musialy ze soba
takie kosy jak Legia-Wisla czy Pogon-Lechia.
Bez wnikania w szczególy nadmienie ze na 3 miesiace przed tym meczem na
goscinnych wystepach zaognilismy stosunki na lini my-Zaglebie Sosnowiec. Po
prostu w pewnym miejscu pomylilismy Ich z Legia i potraktowalismy nieulgowo.
Myslalem ze na ten meczyk znajdzie sie wiecej chetnych ale, moze z powodu
srody i bardzo malej szansy obejrzenia meczu liczba nasza zatrzymala sie na
bodaj 35 osobach.
W droge do stolicy wyruszylismy z niezlym ekwipunkiem gdyz tego dnia moglo
an nas czychac wiele "atrakcji" a liczba nie byla naszym atutem.
Spodziewalismy sie standardowej wojny na kadrze z Arka/Lechem i Cracovia, z
tymi ostatnimi powinnismy podazac jedna droga wiec czujnosc byla wzmocniona.
Do tego jak juz wczesniej wspomnialem spodziewac sie moglismy próby zemsty z
e strony Zaglebia sosnowiec i Legii za wspomniane juz wydarzenia.
Bo na reprezentacji niby uklad jest ale historia czesto pokazywala ze jest
to krucha "instytucja".
Autokar trafil nam sie wyjatkowo luksusowy, wysoki, z toaleta, na 60
osób...zreszta wystarczy powiedziec ze dzien po meczu mial byc srodkeim
podrózy pewnego biura turystycznego do Hiszpanii.
Tak wiec podroz uplynela swietnie gdyz kazdy mial niemal dwa miejsca dla
siebie.
Do tego kierowca byl naprawde równym gosciem i nie uprzykrzal zbytnio zycia.
Jeszcze przed wyjazdem atrakcja stal sie jeden z nas, do którego notabene
teraz min skierowana moze byc flaga WIERNOSC, ktory byl tak glodny ze pozarl
naraz to co bylo pod reka czyli ... 3 kilo bananów i sloik musztardy...na
serio.
Spodziewalismy sie ze policja równiez tego dnia bedzie czujna i
postanowilismy dobrze schowac nasze "przedluzacze rak". z pomoca przyszedl
kierowca który w tym celu udsotepnil nam toalete (nam pozostaly przystanki w
lesie) i odkrecil od niej klamke w razie wizyty policjantów w autokarze.
Jadac dostajemy telefony od Lechii, juz przebywajacej w Warszawie, ze
najprawdopodobniej odbedzie sie tego dnia ustawiona walka z angielskimi
chuliganami. Nie powiem wiekszosc z nas byla podekscytowana tym faktem gdyz
taka gratka nie zdarza sie na co dzien a do tego skonfrontowac swe sily
mielsmy z najslynniejszymi przeciez chuliganami w Europie.
A wiadomo ze na takim sprawdzianie kazdy chcialby wypasc jak najlepiej.
Tak wiec pelni nadziei zblizalismy sie do Warszawy.
Juz kilkadziesiat kilometrów przed nia pokazal nam sie 100 metrów przed nami
plicjant z lornetka, po oblukaniu zapewne naszych rejestracji wyjal lizaka
(nie slodycze oczywiscie) i nakazal zjazd na pobliski parking.
Dziwne.
Tutaj naszym oczom ukazal sie troche przygniatajacy widok, kilkanascie
radiowozów i full gadów.
Oczywiscie wysiadka, rewizja nas i autobusu.
Na pytanie o toalete i brak klamki kierowca skwitowal ze jest awaria i nie
da sie otworzyc itd.
Uwierzyli = kamien z serca.
Pewnie gdyby nie pomoc kierowcy juz tam zakonczylibysmy podróz tego dnia.
W koncu psy sie odpierdalaja i jedziemy dalej.
W Warszawie kierujemy sie we wskazane telefonicznie miejsce.
Poniewaz nie do konca wierzymy w to ze do walki dojdzie, nie do konca wiemy
gdzie jestesmy i nie chemy robic przypalu sprzet zostaje w autokarze.
spotykamy sie z chlopakami z Mlodych Orlów (Lechia) oraz Teddy Boys (Legia),
jest jeden gosc ze Slaska Wroclaw (grali tego dnia jakis mecz i dlatego ich
nie bylo).
Okropnie zdziwil nas to ze bylo w Warszawie Zaglebie Sosnowiec, Pogon
Szczecin i Widzew Lódz a nie byli na miejscu zbiórki.
Nie wnikam czemu do umówionej liczby okolo 100 osób wlasnie zakwalifikowano
nas a nie Ich.
Liczbowo rozklad sil wygladal mniej wiecej tak ze nas bylo 35 a Lechii i
Legii bylo po okolo 40 moze ciut wiecej osób.
Kerowani przez Legionistów przemieszczamy sie do Parku Saskiego.
Tam czekamy na Anglików toczac rozmowy z niektórymi Warszawiakami (choc z
wiekszoscia omijamy sie szerokim lukiem i spojrzeniami spode lba). Opowidaja
wydarzenia ostaniej doby dla nich ten mecz zaczal sie juz dzien wczesniej i
od tamtej pory na Starówce co rusz dochodzilo do spiec miedzy angielskimi
"lads" a polskimi chuliganami.
Dowiadujemy sie ze angielska grupa do bicia zostala zaopatrzona w
wydrukowane mapki ze wskazana droga do miejsca konfrontacji.
Jak juz wczesniej wspomnialem nie za barzdo do konca jeszcze wierzylismy ze
wszystko dojdzie do skutku oraz jako "persona non grata" stalismy troche z
boku.
Nagle cos zrobilo sie ciemno, stojac na skraju parku widzimy wychodzaca z
niego "lawe" typów.\
Rzut oka i wiadomo angole, krótkie spodenki, koszule na wierzchu lub
przewiazane w pasie, niektórzy w lapach sprzet a niektórzy browar. Inny styl
chuliganki niz polski. U nas raczej typ ze tak to nazwe sportowy - kazdy
rozgrzewa stawy, miesnie.
No ale tak jak napisalem, od Angoli robi sie ciemno.
Wysuwaja sie niczym cien z parku, napewno bylo ich wiecej niz 100 (nas
zreszta tez), oceniam ich na mniej wiecej 150 osób.

Pierwsze linie obu grup juz nawiazuja bezposredni kontakt, jak na filamch
historycznych pierwsze skrzyzowanie mieczów, w tym wypadków nozy dwóch
Angoli z dwoma Polakami (wielkimi od jodu ).
ngole w szoku gdyz gabaryty wsród Polaków naprawde spore a przeciez dla nich
jestesmy egzotyka, nic o nas nie wiedza i taktuje zapewne jak my Rumunów czy
Ruskich.
Opisywane psychologiczne pierwsze skrzyzowanie zdecydoanie na korzysc
Polaków, my jako ze stalismy z 30 metrów dalej dobiegamy do linii frontu.
Widac w oczach Anglików zawahanie. Jak wyszli z parku rozbujani, pewnie
siebie, idacy po latwe zwyciestwo (jak zawsze w calej Europie) tak Ci z
adlszych szeregów staneli wryci i pokazali chwile slabosci. I to byl ich
blad. Zgralo sie to wszystko w sekunde z naszym wbiegnieciem w nich i
zaczelo sie k...a ... braveheart
Angole z wyjatkami biora odwrót, wyjatki próbujace walki sa od razu
torpedowani...laduja na glebie. Moze jestem kurcze troszke zboczony ale
wygladalo to swietnie...goscie stojacy do nas twarzami, czyjs wyskok, kop w
ryj i syn Albionu na glebie.
Oczywiscie zaraz nad gosciem wiruje kilka osób by wykluczyc go z dalszej
potyczki.
Peleton podaza na wskros przez park za stadem Anglików.
Ci topnieja, grupki próbujae podjac walke za kazdym razem przegrywaja je i
pozstaja na trotuarze , jak nazwalby to Warszawiak.
Nie mam pojecia ile to trwa gdyz w takiej sytuacji czlowiek jest w lekkim
amoku i szzcerze piszac nie za bardzo sie kontroluje.
Anglicy wylatuja z parku z drugiej strony i przebiegaja przez skrzyzowanie z
torowiskiem.
Na koncówce parku obracaja sie by spróbowac jeszcze walczyc slychac
policyjne syreny.
Legionisci powoli sie wycofuja slyszac to, zostajemy niemal sama Wisla,
kilku z Lechii i Legii.
Nie ze jestesmy jakies kozaki ale nawet nie znamy terenu i wolimy zostac w
grupie niz sie rozbiegac.
Teraz spiecie z Anglikami na pasach, angole wykorzystuja swoje stanowisko na
torowisku i leci na nas grad kamieni.
Z naszej strony to samo.
Patrze a kolo mnie stoi kolo w koszulce pilkarskiej jakiegos angielskiego
klubu.
W amoku nikt dokladnie sie nie przygladal a sie okazuje ze kilku nei
majacych sil uciekac stoi miedzy nami.
Laduje gosciowi sie z butem na klatke i facet laduje na glebie, jeszcze
strzal by przygniesc go do gleby ale nie ma za duzo czasu gdyz kamory
swiszcza woól i odbijaja sie od chodnika.
Juz widac radiowozy, podnoze glowe i widze podobny jak w moim pzypadku
widok, kilku Angoli na glebie i chlopaki nad nimi.
Ale teraz gdy zagrozenie z strony psów stalo sie juz widoczne nerwy
puszczaja wszystkim i sie rozbiegamy po kilka/kilaknascie osób.
Na szczescie trafiam do grupy z jakims Legionista ktory dobrze zna rewiry i
prowadzi nas w jakies bezpieczne miejsce.
Nie zanm sie na geografii naszej stolicy ale Kolumne Zygmunta poznam.
Pod nia ladujemy.
Idzie jakis chlop w koszulce pilkarskiej klubu w Wysp. Krtóki pokaz
elokwencji i jezykoznawstawa
"where are you from?" "...yyyy...." "where are you from!?" "i'm from
Germany...Bremen"
chwila zawachania po czym koles z Krk ktoremu widac szok bitewny jeszcze nie
spadl odpowiada "na pewno k...a" i nokautuje goscia najlepszym cisem lbem w
pysk jaki kiedykolwiek widzialem...Angol leci do tylu z dwa metry i udaje
niezywego.
Idziemy dalej ale tych Angoli wokól sporo...ale wiekszosc unika spojrzen, to
nie ci od mocnych wrazen a ze Wyspiarzy tego dnia przybylo chyba z 2 tysiace
to sa na kazdm kroku.
Nie lejemy juz nikogo, tzreba sie dostac pod stadion.
Kierowani nadal przez Leioniste tulamy sie ajkimis tramwajami, autobusami.
Widac kursujace radiowozy i przygladajacych sie psów z nich, juz wiedza o
awanturze w Saskim. Rozdzielamy sie na jeszcze mniejsze grupy.
Gdzies w centrum cumuje z jakimis typami z Wawy, Gdanska i Krk na obiadku.
Teraz letarg i sielanka, czas ukoic nerwy, rozmowy w kanjpce z sympatycznymi
Warszawiankami, piwko i tego typu uspokajacze.
W koncu spotykamy sie wieksza grupka i udajemy sie pod stadion.
Legionisci w drodze informuja nas ze bardzo ciete jest na nas sosnowieckie
Zaglebie.
Troche ciezko by w tej chwili jestesmy porozbijanai na grupki.
Trafiamy do jakiegos parku w okolicy stadionu, prechodzimy nim i mijamy
grupke Zaglebia i Legii.
Kolesie z Zaglebia wygladaja naprawde konkretnie.
Krzywe spojrzenia ale do niczego nie dochodzi...byc moze lagodzi sytuacje
obecnosc z nami typów z Lechii i u nich chlopaków z Legii.
Zaraz mijamy Widzew, Motor, rozmowy ze znajmomymi z calej Polski...w czasie
tych wszystkich meczów repry znamy sie juz z gosciami z tych ekip osobiscie.
Ciagle oczekiwanie na Triade (Arka-Lech-Cracovia) ale i nieustajace opisy
przezyc sprzed kilku godzin z parku.
Kazdy opisuje jak to widzial ze swojej perspektywy, kazdy dodaje nowe
sczególy , informacje prasowe powoli docieraja do nas ... kilkunastu angoli
rannych w tym kilku ciezko...kilku pocietych kosami.
Oczywiscie podejrzenie pada na nas ale daje sobie leb uciac ze to nikt od
nas...wszystko bowiem zostalo w autokarze...my do konca nie wierzylismy ze
bedzie ta ustawka.
Bilety na mecz ma chyba tylko 6-8 osób od nas.
Legia proponuje jakies falszywki, kserówki, drogie oryginaly itp.
Stwierdzamy jednak ze ch.j ze stadionem, ogladnimy mecz w jakiejs kanjpie
przy piwku.
Ci co maja isc na mecz ida a my ladujemy sie na chwile w autokarze i
odpoczywamy.
Krótki przeglad okolicy w poszukiwaniu knajpy z telewizorem zakonczony
niepowodzeniem.
W koncu wpadamy na pomysl najprostszy z prostych...przeciez mamy TV w
autokarze.
Parkujemy z 200 metrów od stadionu (jak sie idzie od Powisla zawsze na Legie
to mijajac kryta skreca sie w lewo nad kanal i sektor dla gosci -my stalismy
z 50 metrów dalej w przód).
Zapraszamy do rodka kilkunastu chlopaków z Polonii Bydgoszcz którzy równiez
kreca sie bez koncepcji wejsci na stadion. Musze przyzanc ze jak na tak
nieznana grupe charakteryzowali sie naprawde imponujacymi gabarytami.
Popijamy piwko, ogladamy mecz, gadamy z Bydgoszczanami a doping i odglosy ze
stadionu mamy na zywo tuz obok (wylaczamy wogóle glos w TV).
W pewnym momencie ze stadionu slychac szum, wrzawe i po chwili TV pokazuje
spiecie miedzy sektorami Anglików i Polaków. W cemtralnym miejscu slawna
czerwona flaga Wisly. W pewnym momencie znika a my dostajemy kurwicy bo
myslimy ze zdobywaja ja Anglicy.
Miedzy sektorami widac latajace race.
Musimy dostac sie na stadion.
Mam pomyl gdyz dwa lata wstecz wbijalem sie na Zylete od tylu w kilka osób
przez jakies garaze na mecz Polska-Wegry.
Niestety opisywalem juz nasza miejscówke a wobec tego ze byla polozona tuz
za sektorem Anglików powitalo nas chyba z 300 psów i zapory z barierek oraz
szaleniec na koniu (standard w WuWuA).
W takiej liczbie jaka prezentujemy (40 osób) nawet nie ma sie co osmieszac.
Rezygnujemy z próby dostania sie na stadion.
Na szczescie okazuje sie ze flaga Wisly jest w rekach Wislaków, na stadionie
uspokaja sie i mecz dobiega konca.
Jedziemy pod Zródelko (kanjpa Legii) gdzie przychodza ekipy z calej Polski.
Legionisci po telefonicznych rozmowach z Anglikami przekazuja ze synowie
Albionu rozdraznieni przed meczowa porazka chca rewanzu.
Pada propozycja miejsca - pod Palacem Kultury, Angole beda szli na Centralny
a my mamy gdzies czekac.
Udajemy sie tam i parkuejmy autokar z drugiej strony Palacu.
Przy glównej trasie jest sporych rozmiarów ogródek z krzeslami itp itd.
Siedzimy sobie popijajac piwo, dozbrajajac sie, jedzac i obserwujemy zjazd
innych ekip z Polski.
Tutaj juz dokladnie nie moge stwierdzic jakie kluby byly bo ciemno bylo jak
skur...
bylo juz cos kolo 23-ej.
W koncu slychac a wrecz czuc zblizajacy sie tlum Angoli.
W ciemnosciach nic nie widac ale slychac wrzaski i spiewy.
Musze przyznac ze o ile przed meczem organizacja byla super o tyle teraz
bylo wiecej haosu, troche sie niepokoilem o wynik tej potyczki.\
Tym bardziej ze nie znamy nawet liczby Angoli, a jak ida k...a wszyscy??
2000?

Jednak tym razem policja byla szybsza, na nieszczescie dla Anglików.
Kaski wpadaja do naszego ogródka i wymiataja ans na chwile z niego.
Gdyby Angole wpadli chyab by wygrali.
My po chwilowym wycofaniu, dozbrajamy sie i wracamy gdyz tarsa przed
ogórdkiem wlasnie maszeruje kilkuset Angoli.
Nie wiem jak sie zaczelo ale psów juz tutaj nie bylo a jak wpadlem na ulice
juz wszystko sie dzialo...ekipy z Polski z ciemnosci wskakuja na Angoli z
boku i z tylu.
Ci w szoku.
Krótkei walki spowodowane tym ze wpadamy bezposrednio w ich watache ale
ogólnie Anglicy dra zelówy na Centralny, który maja ze sto metrów przed
soba.
Nie wiem co sie dzialo na poczatku ich peletonu ale domyslam sie ze poszla
panika i udezryli w tych psów którzy nas wczesnie wymeitli z kanjpy i teraz
szli przed Angliakmi z przodu.
Widok byl taki ze go nie zapomne do konca zycia
W ruchy byl caly sprzet ogródkowy i kanjpiany.
W koncu znów leca psy i trzeba sie zmywac albo grac glupa.
Jako ze autokar mamy 30 metrów dalej nam pozostaje kleic glupa.
Widze kilku stojacych gosci z tobolami i przygladajacych sie calej bitwie z
boku.
Podbijam do nich i udaje ze stoje z nimi.
"szto eta ?" slysze (ooo goscie zza wzchdzniej granicy)
goscie z wybaluszonymi oczami patrza na mnie oczekujac ze im nie wiem co
oznajmie, ze trzecia wojna swiatowa czy co?
odpowiadam "eta tolka futbol miacz ... Polska-Anglia".
Kiwaja ze zrozumieniem i dalej stoja w szoku nie wiedzac co zsoba poczac. Ja
za to wiem, opuszczam ich i widzac ze psy wracaja do swoich podopiecznych
Anglików, udaje sie do autokaru.
Nie musze dodawac ze po takic wyczerpujacych wydarzeniach zjadlbym konia z
kopytami i wypil beczke piwa. Na szczescie okazuje sie ze doslownie 10
metrów obok naszego autobusu stoi taki autobus unieruchomiony przeroiony na
calodobowa jadlodajnie.
Zaszyci w ciemnosciach autokaru (nie swiecimy swiatel by nie zwabic psów
których mnóstwo stoi 100 metrów od nas chroniac dojscia do Centralnego)
wychodzimy po 3-4 osoby do "restauracji" i wracamy z zakupami. w ten sposób
mozemy ogladac bezpiecznie manewry psów, pozywiajac sie przy okazji.
Nie odjezdzamy jednak gdyz Legionisci informuja nas (a jest juz kolo
pólnocy) ze jest jeszcze grupa anglików chetna na kolejny rwanz znów w Parku
Saskim.
Mediacje jednak z Anglikami przedluzaja sie o wiele za dluo, owszem moze i
dla Legionistów to byl kasek bo byli u siebie wmiescie ale dla nas
poruszanie sie takim autokarem po nieznajomych terytoriach w srodku nocy w
chwili gdy setki policjantów trzepia miasto w poszukiwaniu takich jak my to
juz za duze ryzyko.
Do tego dochodzi zmeczenie calym dniem i zaczynaja sie dywagacje czy jest
sens jeszcze zczekac oraz tluc sie w parku noca (to bylby juz zupelny
hardcore). Powoli przewaza opinia o bezsenscie takiego czegos.
Do tego rozmowy miedzy stronami cos sie nie kleja.
W koncu ulegamy namowa kierowcy, który jak juz wspominalem nastepnego dnai
mial tym samym autokarem zapipcac do Hiszpanii, udajemy sie w droge powrotna
do Krakowa.
Wraz z nami wraca dwóch Wroclawian, którzy nie maja czym wracac a i wizyta
na centarlnym nie byla wtedy dobrym rozwiazaniem.
Bylem tak zmeczony a miejsca bylo tak duz ze usnalem chyba nim jeszcze
wyjechalismy ze stolicy.
Wszyscy zreszta chyba popadali jak muchy.
Gdy sie obudzilem szok, gdzie my k...a jestesmy?
Spodek!
Dopiero po chwili doszlo do mnie ze kierowca okazal sie naprawde gosc i
podwozimy chlopaków ze Slaska do Katowic gdyz z Krakowa nie mieli dobrych
pociagów.
Znów zasnalem a gdy sie obudzilem to bylo juz jasno a my dojezdzalismy do
hali Wisly dgze zaparkowany mialem samochód.

Powrót do domu w chwili gdy rodzice wychodzili do pracy, standardowe pytanie
"O KTÓREJ MIALES BYC ?!?!" (przed wyjsciem twierdzilem ze kolo pólnocy) ale
juz po chwili spalem jak niedzwiedz.


post scriptum napisalo zycie...w swiat poszla puszczona przez Legionistów
wersja ze nozy uzyli niedobrzy ludzie z Krakowa...ehhh...daje sobie glowe
uciac ze to nie my
autor RDW - dzięki i pozdro dla Ciebie

_________________
Ból to cena jaką płacimy za siłę!
I'm show you HOW GREAT I AM !!!


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 29 Gru 2005, 17:23 
Offline
******
******
Awatar użytkownika

Rejestracja: Niedziela, 9 Maj 2004, 13:24
Posty: 1017
Miejscowość: Radomsko
LITMAN napisał(a):
korwa dzieki ze to napisałes bo juz myslałem ze nikt tego nie czyta
tez sadze ze temat jest trafiony
i zparaszam do lektury :-D :D :-D


czytalem wszystko i jest zajebiste :D

_________________
Żółte serce, krew w błękicie, TYLKO eRKSa ponad życie!
Image
Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czwartek, 29 Gru 2005, 18:05 
Offline
****
****

Rejestracja: Środa, 15 Gru 2004, 14:31
Posty: 666
Chorzów 1993 POLSKA – ANGLIA opis kibica z debicy

To był pierwszy mecz polski, na jaki zamierzałem się wybrać. Pojechałem z kumplem już dzień wcześniej do Zabrza na zaproszenie KSG. Po dotarciu na miejsce okazało się, że gościa z KSG nie było w domu. Jednak nie czekaliśmy zbyt długo. Już z daleka było słychać rozśpiewaną grupę, która była już niewątpliwie w stanie wskazującym. Przedstawił nam osoby które z nim były, a okazali się nimi dwaj bracia z Małogoszczy (za Koroną) oraz gość z Lublina (za Motorem). Rzecz jasna całe towarzystwo to skinheadzi. Udaliśmy się wszyscy razem na PKP, aby zobaczyć czy przyjechało Zagłębie Lubin (my mieliśmy z nimi układ). Jednak nikt od nich nie przyjechał. Potem wałęsaliśmy się trochę po okolicy PKP czekając na inne pociągi, którymi mogłyby przyjechać zgody KSG oraz nasze (Arka, Zawisza). W między czasie siedząca obok PKP grupa punck-ów najpierw musiała nam ustąpić miejsce na ławce, potem dać na wino, a końcu i tak ich wygoniliśmy z dworca. Z powodu późnej już pory nocnej, niemal wszyscy rozeszli się po domach. Ja za bardzo nie chciałem spać i sam z pewnego nieco oddalonego osiedla poszedłem w nocy na PKP. Tam spotkałem paru tych, co byli z nami oraz innych z KSG oczekujących na Arkę. Przyjechało ich trzech i wszyscy byli z Tczewa. Mieli ze sobą małą flagę Legii, którą mówili że skroili Legioniście podczas przesiadki w Warszawie (wcześniej z nim pijąc). Był już niemal środek nocy, więc potrzebowaliśmy jakiegoś miłego cichego i pustego miejsca, gdzie moglibyśmy dalej melanżować. Gdy już wychodziliśmy z PKP, goście z KSG zagarnęli z niego jakieś dwie właśnie poznane uciekinierki z domu poprawczego (małolaty). Aby upewnić się, że pójdą z nami wzięli im dokumenty. Tak więc powoli razem w ok. 10 osób udawaliśmy się na południową część Zabrza (ok. 3km). Po drodze oczywiście od czasu do czasu śpiewy wychwalające nasze kluby. Także krystalizowała się kolejka chętnych na rozkosze z udziałem dziewczyn. Jednak ponieważ nie było czasu na choćby chwilowy postój w wiadomym celu, nic z tego nie wychodziło. Zresztą były one lekko spłoszone tym, że było nieco więcej chętnych na zabawę, niż ich samych. Po dotarciu do celu naszej podróży, idziemy do piekarni po bułki i chleb (pracował tam jeden z KSG). Siadamy w parku i kontynuujemy picie. Było chłodno, a w około unosiła się dosyć rzadka mgła. Jeden najbardziej napalony z KSG wziął dziewczynę w krzaczki, ale niestety do niczego nie doszło, bo zaraz za nim udał sie kolega. W końcu laska się spłoszyła całym tym zdarzeniem i ze kolega im przerwał już do niczego nie doszło. Zresztą całe towarzystwo było już mocno wstawione. Po paru godzinach zaczęło świtać, więc udaliśmy się na miejski, którym pojechaliśmy wprost na PKP. W autobusie było wesoło, ponieważ towarzystwo dalej sobie piło. Jeden z nas stojący na chwiejnych nogach, targany ostrymi zakrętami naszej lokomocji, obijał się o pasażerów! Inny wypił sobie z gwinta niemal pół flaszki wódki. Rzecz jasna przy okazji rozlewając przepitkę na okolicznych ludzi. W końcu zajeżdżamy na PKP, tam jest już mała grupa gości z KSG czekająca na zgody. Z ciekawszych rzeczy jakie się wydarzyły, to najpierw jechała pociągiem dosyć mała grupa Śląska- paru z KSG obrzuciło pociąg kamieniami. Potem jechał następny z małą ilością fanów Pogoni Szczecin. Jeden z pijanych gości z KSG poszedł na peron, pod pociąg i gdy on ruszał dostał z buta od jednego śledzia. Następnie jechał właściwie cały pociąg ze Śląskiem oraz Lechią. Gdy odjeżdżali posypały się w niego kamienie, prawie momentalnie zaciągnęli hamulec i wybiegli na naszą grupę (ok. 25u). Musieliśmy się zwijać, po chwili Śląsk wsiadł i pociąg odjechał. Potem nic ciekawego się już nie wydarzyło- tzn. nikt już nie jechał przez Zabrze. Ja stałem sobie w szalu Wisłoki na schodach u wejścia na PKP. Nagle z daleka przykuł moją uwagę podjeżdżający tramwaj (z Bytomia). Niby nic dziwnego, gdy nie to, że dostrzegłem tam około 10 osób które widząc mnie, nerwowo ustawiali się do drzwi wejściowych. Gdy tylko się zatrzymał, szybko z niego uciekli w przeciwległym kierunku. Od razu powiadomiłem o tym pozostałe osoby i ruszyliśmy w pogoń za nimi. Gdy ich doganialiśmy po ok. 400m, odwróciła się w naszym kierunku dziewczyna, która przyjechała z nimi. Momentalnie kazała się im zatrzymać, i tak też zrobili. Jak się okazało była to Zawisza Bydgoszcz. Ta dziewczyna od razu do mnie podeszła i pyta z daleka- co to za szal!? Ja mówię Wisłoka- ta zaczęła się śmiać, bo wzięła mnie za kibola Lechii. Dlatego właśnie uciekali z tramwaju, bo myśleli że PKP okupują gdańszczanie. Mówili nam, że od Bydgoszczy jechali niemal całą podróż z Lechitami schowani w jakiejś wycieczce szkolnej. Od razu spytała o to, dlaczego nie byliśmy (Wisłoka) na Chemiku Bydgoszcz. Mówiła że myśleli że się zjawimy na tym meczu (mieliśmy z nimi, prawie nie kontaktowaną starą zgodę). Wszyscy ponownie udaliśmy się na PKP, a tam za niedługo przyjechała grupa około 30u z Arki. Następnie poszliśmy do piwiarni, gdzie siedzieliśmy jakieś dwie godziny na piwie i rozmowach. Ponieważ byłem jako jedyny z Wisłoki, więc chętnych na rozmowę ze mną nie brakowało. Najbardziej zagadywała mnie ta dziewczyna z Zawiszy (Ania). W końcu przyszedł czas, aby jechać pociągiem do Chorzowa i wtedy okazało się że jest nas tylko około 15u. Arka zmyła się swoją całą grupą nieco wcześniej. Stoimy na peronie, a obok nas kilkunastu policjantów którzy zamierzali z nami jechać. Podjechał jakiś pociąg, ale psy nam nie pozwoliły do niego wsiąść mówiąc, że pojedziemy następnym. Po chwili się zjawił, a na końcu jego było ok. 80u z Piasta Gliwice, który od razu zaczął się do nas rzucać. Psy zaprowadziły nas na początek składu. Przy każdym postoju, na każdej stacji sprawdzaliśmy z okien, co robią- jednak siedzieli w ostatnim wagonie. W Katowicach - Załężu wysiadł Piast, a wraz z nimi (z drugiej strony) kilka osób jadących z naszej grupy. Tak więc została nas mała garstka ok. 15u. Tak zajechaliśmy do Katowic Gł. i po małym zamieszaniu przy wysiadaniu, w nieco w rozbitej grupie udajemy się pomostem w kierunku przegubowców, wiozących kibiców na stadion. Właśnie na tym pomoście obczajało naszą grupę paru (prawdopodobnie z Ruchu) jednak mieliśmy pochowane szale, poza tym wraz z nami szła masa ludzi (pikników). W czasie jazdy obok mijała nas masa ludzi jadących na mecz autokarami i prywatnymi autami. Zauważyłem jadącą obok nas grupę Karpat Krosno, którzy udawali się w skromnej liczbie autokarem. Wysiedliśmy nieopodal stadionu, a tam znajdowała się ogromna ilość ludzi podążających na mecz. Głównie małe grupy pikników. Pod obiektem rozeszliśmy się za biletami, nas dwóch z Wisłoki zostało z dwoma Zawiszakami. Nie było już najtańszych biletów, więc za dosłownie ostatnie pieniądze kupiliśmy je u koników. Weszliśmy na stadion, a następnie po obczajeniu naszego sektora (35), przeszliśmy się na około koroną stadionu. Zawisza jak i my szukaliśmy swoich na stadionie. Wiedzieliśmy, że na ten mecz wybiera się autokar z Wisłoki, jednak na to aby ich znaleźć nie liczyliśmy, bo na stadionie były już wtedy dziesiątki tysięcy ludzi! Następnie po obejściu obiektu, rozłączamy się z Zawiszkami i idziemy na sektor 35 (obydwoje mieliśmy przy sobie szale KSG z napisem, którymi się wymieniliśmy). Dodam tylko że choć Wisłoka od już czterech lat miała szale z napisem, jednak nasze były cienkie i jednostronne. Natomiast te KSG były tzw. (wtedy tzw. komputerowe) bardzo pożądane w świadku kibolowskim. Weszliśmy na nasz sektor i usiedliśmy, po drodze zauważyłem na koronie stadionu parę osób, które trzymało flagę… Igloopolu, (którą zaraz szybko schowali). Rzecz jasna oprócz zdziwienia nimi, nic więcej wśród nas to nie wywołało. Po prostu LKS wtedy był niemiłosiernymi ciotami. Siedzimy sobie i rozglądamy się kto koło nas siedzi, a zaczęło się robić gorąco. Ponieważ jedna ok. 100 os. grupa przegoniła dosłownie koło nas inną także dużą grupę. Z tego, co pamiętam był to chyba? Lech i Zagłębie Sos. Ale tego już po latach nie jestem pewien. Ponieważ w okolicy było nie za ciekawie, postanowiliśmy się jeszcze przejść po stadionie. Idąc byliśmy w beznadziejnych humorach. Nie dość, że byliśmy tylko we dwóch, nie mieliśmy na bilet do Dębicy, to w dodatku posiadaliśmy przy sobie schowane szale KSG. Nagle moje spojrzenie padło na długie i szerokie schody, którymi do góry szli jacyś kibice. Jeden z nich, który idzie na przedzie jakoś dziwnie się na mnie patrzy. Ja także się na niego patrzę i czuje, że go znam! Byłem bardzo zmęczony i niedospany poprzedniej pijackiej nocy. Ten czas naszego wzajemnego gapienia się przeleciał szybko, jednak mnie się to wydawało bardzo długo. W końcu dotarło do mnie, że to jest gość z Wisłoki!- tak jak reszta idąca z nim. Normalnie wpadliśmy w szok, że mieliśmy takiego ogromnego fuksa! Ponieważ znalezienie ich wśród tych ok. 80 tyś (?) ludzi byłoby nie możliwe. Najciekawsze było to, że także mieli bilety na ten sam sektor co my, a przyjechało ich ok. 55u. Po zajęciu miejsca, zauważamy że poniżej nas stoi podobna liczebnie grupa Motoru Lublin (od razu gadamy z nimi). Choć byliśmy do nich nastawieni pokojowo, to oni często do nas mówili, że jest to mecz polski i że jest OK. Zaczął się mecz, mieliśmy ze sobą biało - czerwoną flagę „Dębica” (zrobiona przez zgreda) którą tylko czasem trzymaliśmy nad głowami, bo się spóźniliśmy i nie było już miejsca na jej wywieszenie. W przerwie zauważamy, że nieco powyżej nas jest, mała grupa KSG. Oczywiście nie będę pisał co się działo na meczu, bo każdy wie ze doszło do totalnej zadymy między „pewnymi” grupami kiboli i potem z policją. Dodam tylko, że działo się to prawie naprzeciwko naszego sektora, po drugiej stronie stadionu. Po meczu idziemy wraz setkami ludzi około godzinę czasu na parkingi, a były one w okolicach stadionu GKS Katowice. Byłem tak bardzo zmęczony, że ledwo wlokłem się na nogach, a oczy mi się same zamykały. Było ciemno, a tylko od czasu do czasu ulice i masę ludzi rozświetlały latarnie. Kątem oka zerkałem na kurtkę gościa od nas i tak szedłem niemal przez całą drogę! Wchodzę do autokaru, siadam i patrzę na ludzi w około, którzy się na mnie gapią! W końcu zrozumiałem, że nikogo nie znam. Okazało się, że pomyliłem sobie kurtkę mojego kolegi, z kimś innym idącym obok. Z przerażeniem wyszedłem szybko z tego autokaru i zacząłem panicznie wręcz rozglądać się po okolicach, a wokoło było wiele autokarów! Na szczęście nasi byli nieopodal nie opodal i ich znalazłem. Ruszyliśmy w drogę powrotną, ja zająłem sobie miejsce do leżenia na podłodze (na kocach). Poza tym nasz autokar miał mały nadkomplet. Droga mija bez przygód, zatrzymujemy się jedynie w przy ulicznej sieci barów i sklepów między Bochnią a Brzeskiem. Po chwili podjeżdża autokar z Karpatami. Ci widząc nas pospuszczali głowy i starali się nas wyraźnie nie drażnić. Nie robimy im krzywdy, jedynie jeden od nas ogląda sobie ich szal, po czym znika z nim. Karpaty domagają się zwrotu, ale widząc że nic nie wskórają, zaraz odjeżdżają. Zaraz podjechał autokar z… Igloopolem (było ich znacznie mniej). Jednak widząc że my tu jesteśmy, od razu odjechali! My dłużej tam zabawiliśmy, między innymi kradnąc trochę różnego towaru, w tym skrzynkę mandarynek. Następnie spokojny powrót do Dębicy. Jest to najlepszy wyjazd w moim życiu obfitujący w całą masę przeróżnych zdarzeń…
Opis z mojej książki pt. „Wisłoka Gotykiem pisana”
Ps. Kiedys jeździłem na mecze Polski- jednak zaprzestałem odkąd wyszedł idiotyczny zakaz wnoszeniach klubowych barw


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 43 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
cron
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group